Pomagam i wpłacam

Maksiu czeka na przedszkolne piątki

26 kwietnia 2016

Choroba była dla Maksia przez chwilę łaskawa. Pozwoliła zakosztować powrotu do normalności. Ukryła się i dała wiarę, że zdrowie wygrało. Ale tylko przez chwileczkę. Potem uderzyła ze zdwojoną mocą, odebrała siły do zabawy i burzę loków, które już odrosły po pierwszym ataku. Ale nie zabrała zadziornego spojrzenia i uśmiechu od ucha do ucha. A to znak rozpoznawczy uroczego pięciolatka!

Zaczęło się tak normalnie. Od bólu brzuszka w pewien lipcowy dzień, niespełna dwa lata temu. Ale przecież dzieci często boli brzuch. Więc gdy po wizycie u lekarza rodzinnego rodzice zostali odesłani z płaczącym Maksiem do domu, uwierzyli, że wszystko zaraz minie. Niestety, z godziny na godzinę chłopczyk czuł się coraz gorzej. W końcu bezradna mama wezwała karetkę. Z rodzinnej miejscowości – Boguszów-Gorce chłopiec trafił na sygnale do wałbrzyskiego szpitala. Już tam zmienił się cały świat. Mamy, taty i ich synka. Bo diagnoza była nieubłagana – pięciocentymetrowy guz na prawym nadnerczu. I ani słowa więcej – tylko skierowanie, które obudziło największe lęki: klinika onkologii dziecięcej we Wrocławiu.

Zabawa na przekór chorobie

Jeszcze potem była chwila nadziei. Że może to nic złośliwego. A jeśli już nawet guz będzie złośliwy, to może nie będzie to ta najgorsza diagnoza. Niestety. W drugim lekarskim wyroku nie było żadnego złagodzenia, żadnego odroczenia. Rodzice usłyszeli, że ich mały chłopiec choruje na neuroblastomę stopnia 2b/3. Neuroblastomę, czyli najbardziej złośliwy nowotwór wieku dziecięcego, który ma najmniejszy odsetek wyleczalności, a terapia jest długa i niezwykle skomplikowana. 30 lipca 2014 roku Maksiu przeszedł operację usunięcia guza z nadnercza. Zajęte były też okoliczne węzły chłonne, więc wszystko trwało ponad dwie godziny. Dokładne badanie wyciętego guza potwierdziło okrutny werdykt. Zaczęła się chemioterapia. Z zegarmistrzowską precyzją. Co 21 dni ruszał nowy cykl. Razem było ich sześć. Po pierwszej, Maksiowi wypadły włoski.

To był dla nas ciężki moment, bo opadła jakaś zasłona. Teraz już wszyscy, w tym i sam Maks, mogli dostrzec jego chorobę – opowiada Maciej Drozdowski, tato Maksia – Ale dalej udawaliśmy, że nic się nie stało. Staraliśmy się zrobić ze wszystkiego zabawę. Więc najpierw Maksiu wziął maszynkę i ogolił mi włosy, a potem ja jemu. Taki śmiech przez łzy – opowiada zduszonym głosem.

Dzielny mały rycerz

Maksiu znosił chemioterapię bardzo dzielnie, choć bywało różnie: brak odporności, gorączki, ciągłe badania, strach i niepewność. I dni spędzane w szpitalu. Dni, które zmieniały się w tygodnie, a potem w miesiące. I z każdą kolejną kroplówką, każdym lekiem, rosła nadzieja, że Maksiu pokona chorobę. Po 9 miesiącach leczenia rodzice wierzyli, że terapia Maksia dobiega końca, ale niestety okazało się, że lekarze podjęli decyzję o naświetlaniach i kuracji retinoidami. A Maksiu? Dalej był dzielny i taki już dojrzały. I choć się bał, to walczył ze swoimi strachami, jak mały rycerz.

Udowodnił to najlepiej podczas radioterapii. Bał się, ale zacisnął zęby, uporał się ze swoim strachem i udało mu się wytrwać w naświetlaniach bez znieczulenia ogólnego – opowiada tato Maksia.

Chłopczykowi mocno dała się we znaki półroczna terapia retinoidami. Maksiu solidnie łykał tabletki, choć ich skutki uboczne były bardzo uciążliwe. Sześć razy zeszła mu skóra, a dodatkowo nie mógł wychodzić na słońce.

Kolejny kłopot, bo kuracja wypadła w lato. Więc cała rodzina z niecierpliwością czekała na godzinę 19.00, żeby Maks w końcu mógł pohasać na podwórku. I tylko ciężko go było zagonić z powrotem do domu, do spania. Najchętniej zostałby tam do rana – wspomina z uśmiechem tato.

Sukces na dwa miesiące

W końcu, po ponad roku leczenia, we wrześniu 2015 roku przyszedł upragniony sukces. Maksiu wrócił do przedszkola. Cały szczęśliwy i zadowolony, zwłaszcza w piątki, kiedy mógł przynosić swoje ulubione zabawki. Po dwóch miesiącach – rutynowe badania na zakończenie leczenia. I znów świat stanął w miejscu. Okazało się, że Maksiu ma wznowę. Przerzuty do kości i szpiku. Tym razem sprawa była znacznie poważniejsza.

Bolało znacznie bardziej niż za pierwszym razem. A po głowie tłukło się tylko pytanie „Jak powiedzieć o tym dziecku?!”. Przecież on już tyle wie, tyle rozumie – opowiada Ewelina Drozdowska, mama chłopca.

Tym razem od samego początku było pod górkę. Najpierw podczas zakładania wkłucia centralnego, wystąpiła odma płucna. Maks trafił na oddział intensywnej terapii, został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Lekarze podłączyli go do respiratora, a rodzicom kazali się modlić. Modlitwy zostały wysłuchane, Maksiu doszedł do siebie i mógł zacząć kolejne cykle chemioterapii. Bardzo silnej i agresywnej, w odstępach co 10 dni. Wyniki krwi leciały w dół, ale szybko okazało się, że leki nie działają na nowotwór. Zmiana leczenia i znów cios. Bo druga terapia nie przyniosła rezultatu. Następna w kolejności jest megachemioterapia. I strach, jak osłabiony organizm Maksia sobie z nią poradzi.

Wszystko musi być ok

Ale mimo że dzielnemu pięciolatkowi ciągle wiatr wieje w oczy, to on wciąż jest pełnym życia, rezolutnym i uśmiechniętym chłopcem, który marzy, aby wrócić do przedszkola i żyć normalnie. Na to będzie jeszcze musiał poczekać, bo przed nimi długa droga. Przede wszystkim autoprzeszczep szpiku, a potem terapia przeciwciałami antyGD2.

Niestety, Maksiu nie ma szans na terapię antyGD2 w Polsce, więc czeka nas wyjazd do Włoch, albo do Niemiec. A tam, całe leczenie kosztuje nawet kilkaset tysięcy złotych. To są jakieś kosmiczne pieniądze, ale pieniądze, które mogą uratować życie mojemu synowi – opowiada Maciej Drozdowski. Przed nimi ogromne wyzwanie, bo trzeba się uporać nie tylko z chorobą i bardzo trudną i bolesną terapią, ale też z zebraniem ogromnej kwoty, która da Maksowi nadzieję na powrót do przedszkola i tej wyczekanej normalności.

A nam pozostaje zrobić wszystko, żeby zebrać te pieniądze. I z przyklejonym do twarzy, głupim uśmiechem udawać przed Maksiem, że wszystko jest ok. Że wszystko będzie ok – dodaje tato Maksia.

 

Pomóż dzieciom chorym na raka!

Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław

 

Pomaganie jest tak proste!

Masz realny wpływ na życie naszych podopiecznych!
Przylądek Nadziei wpłaty

50zł

Wpłacam

100zł

Wpłacam

Wpłata od serca

Wpłacam

Dzięki Tobie możemy działać!