Nasi Podopieczni

Najważniejszy start w życiu Adama - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | May 10, 2018 11:35:00 AM

Dyscyplina, porządek, hart ducha – tak dotychczas wyglądało życie 16-letniego Adama, mistrza pływackiego. Teraz Adam rusza w najważniejszy wyścig swojego życia. Na stracie jest nieoperacyjny guz mózgu, na mecie – zdrowie i życie. To wyścig z czasem i pieniędzmi. Mamy niecałe trzy tygodnie, żeby zebrać blisko 190 tysięcy złotych na protonoterapię. Specjalistyczne naświetlania w Niemczech, które mogą pokonać guza. Czas na zbiórkę kończy się 26 maja. W Dzień Mamy i dzień urodzin Adama. Wspólnie możemy im podarować najważniejszy i najcenniejszy prezent – nadzieję na zdrowie i życie!

4.45 – pobudka. Potem trening na basenie, a o 8.00 lekcje w szkole. Po niej znów trening i powrót wieczorem do domu. W weekendy zawody. Czasem uzbierało się i siedem godzin pływania dziennie. Co pół roku specjalistyczne badania przez lekarza medycyny sportowej. Tak wyglądało życie niespełna 16-letniego Adama. Podporządkował je pływaniu. Był fanem ciężkiego brzmienia starego rocka. Miał plany i wielkie ambicje. W ciągu jednego dnia wszystko legło w gruzach. Adam Kustra-Lipiński pływa od 6. roku życia. Był finalistą mistrzostw Polski. Jego kariera rozpędzała się bardzo systematycznie i wszyscy wróżyli Adamowi ogromne sukcesy. Ten poukładany świat legł w gruzach ostatniego dnia ferii zimowych. Był 28 stycznia. Adaś wrócił po obozie sportowym do domu. Od razu chciał zobaczyć się ze swoją dziewczyną Julką. Zawiozła go do niej mama. Wieczorem wrócił zmieniony.

Siedział taki nieobecny i tylko w kółko powtarzał „nie wiem, nie wiem, ale to dziwne”. Przestraszyliśmy się, że może jest pod wpływem jakiś środków toksycznych, choć wiedzieliśmy, że przecież on-sportowiec nigdy by sobie nie pozwolił na taki wybryk – opowiada mama nastolatka, pani Małgorzata Lipińska. – Zadzwoniliśmy nawet do rodziców Julki, którzy powiedzieli, że dzieciaki nigdzie nie wychodziły, a Adam już u nich źle się poczuł. Rozbolała go głowa, więc poprosił o tabletkę i położył się na drzemkę.

 

Już wtedy mama Adama zrozumiała, że dzieje się coś złego. Natychmiast wsiedli w samochód i pojechali do szpitala. Chłopak wsiadł do samochodu i sam zapiął pasy. Niestety, już przy wysiadaniu jego stan się dramatycznie pogorszył. Nie potrafił skoordynować rąk, żeby samodzielnie odpiąć pas. Targały nim wymioty. Lekarze wykonali tomografię głowy, a potem rezonans. Badania pokazały ogromne zmiany w jego głowie.

 

To nawet nie był guz, ale jakaś niekształtna masa, która przypominała klej, który wcisnął się w każdy zakamarek. Wszystko było bardzo unaczynione. Nie było wiadomo, gdzie jest guz, gdzie naczynia krwionośne. Lekarze byli bezradni

Opowiada pani Małgosia.

Jego stan pogarszał się z minuty na minutę. Pojawiły się napady padaczkowe. Nie było mowy o przewiezieniu Adama do bardziej specjalistycznego ośrodka neurochirurgicznego we Wrocławiu. Dopiero po dwóch dniach podawania silnych leków przeciwobrzękowych lekarze uznali, że jego stan ustabilizował się na tyle, że można go przetransportować. Podróż z Legnicy do Wrocławia, które dzieli 80 kilometrów, zajęła kilka godzin. Karetka sunęła maksymalnie 30 km/h. Mama trzymała głowę syna owiniętą miękkim kocem. Wszystko po to, by maksymalnie zamortyzować wszelkie wstrząsy. Bo każdy mógł być tragiczny w skutkach

 

 

We wrocławskim szpitalu lekarze rozpoczęli dramatyczną walkę o życie Adama. Choroba, z którą zmagał się chłopak była dla nich zagadką. Badania obrazowe co chwilę pokazywały inny wynik. W końcu została podjęta decyzja o biopsji. Kolejny, szalenie niebezpieczny zabieg, który mógł się skończyć śmiercią, albo nieodwracalnym uszkodzeniem mózgu. Rodzice czekali pod salą przez cztery, długie godziny.

Gdy po zabiegu odzyskał świadomość, zaczęłam zasypywać go prośbami. Żeby ruszył nogą, rękami, żeby powiedział, jak się nazywa i gdzie jest. Gdy spełnił je wszystkie, w końcu powiedział: „mamo, daj mi wreszcie spokój”. To były najpiękniejsze słowa, jakie mogłam w tym momencie od niego usłyszeć

Opowiada ze łzami w oczach pani Małgosia.

Sam Adam mówi, że właśnie wtedy on sam i rodzice zaczęli oswajać nowe słowa: RAK, NOWOTWÓR, ZŁOŚLIWY, NIEOPERACYJNY.

Mama popłakiwała po kątach tak, żebym nie widział. Tato udawał, że właściwie to nic się nie stało, bo damy sobie z tym radę, ale ja już wiedziałem, że odtąd nic nie będzie takie, jak było: basen, treningi, zawody, zgrupowania, szkoła, znajomi, koncerty z siostrą, wypady rowerowe z bratem – wylicza nastolatek. – “Nie mogę, nie mam siły, nie dam rady” – tylko takie słowa miałem w głowie. A Julka, moja dziewczyna? Czy ona mnie nie zostawi? Po co jej taki kaleka, który nawet głową nie może ruszyć, bo go boli ? Czy ja jestem śmiertelnie chory? I kiedy ja umrę?

Zawiesza głos Adam.

Dopiero po pewnym czasie Adam przyznał się, że przez pierwszy tydzień nie potrafił nawet wypowiedzieć słowa „mamo”. Guz narobił takich szkód w jego mózgu, że naruszył ośrodek mowy i wzroku. Gdy w końcu obrzęk mózgu zmalał, część zmian się cofnęła, ale niektóre wciąż mocno dokuczają chłopakowi, który do tej pory był okazem zdrowia.

 

Po biopsji przyszedł tydzień nerwowego wyczekiwania na wyniki.  Te niestety nie były jednoznaczne – wskazywały, że Adam zmaga się z nowotworem typu PNET, ale po rozpoznaniu był postawiony znak zapytania. Nawet mimo niego lekarze od razu zaczęli działać. Ponieważ od razu było wiadomo, że guza nie da się zoperować – znajdował się na podwzgórzu, czyli ośrodku, który odpowiada za oddychanie i krążenie krwi – trzeba było włączyć chemioterapię. Pozostawała tylko nadzieja, że zadziała.

Pierwszy cykl był koszmarny. Adaś zmagał się z bardzo silnymi bólami głowy, które zaczynały się koło północy i kończyły dopiero koło południa. Ból i dolegliwości były tak olbrzymie, że syn leżał tylko bez ruchu w łóżku i patrzył w sufit. Cierpiał, ale starał się to ukryć przede mną

Opowiada pani Małgosia.

Przełom przyszedł po dwóch cyklach chemii – po niemal półtorej miesiąca leczenia. Pod koniec marca ustały bóle głowy. Adam dopiero wtedy powiedział słowa, po których jego mama zamarła: „Wiesz mamo, to chyba zaczęło działać. Bo teraz jak się na niego kładę, to go nie czuję”.

Mówił o guzie, który przez niemal dwa miesiące rozsadzał mu czaszkę. Chyba dopiero wtedy zrozumiałam, z jakim cierpieniem się zmagał. Nie mówił mi tego wcześniej, bo starał się mnie chronić

Wspomina mama Adama.

Rezonans pokazał, że guz zareagował na chemię i zaczął się zmniejszać. Wtedy po raz pierwszy zaświeciło dla nich słońce po dwóch miesiącach.

 

 Kolejne tygodnie chemii Adam znosił coraz lepiej. Napędzała go do walki nie tylko myśl o tym, że guz się kurczy. Sił dodają mu bliscy – mama, tato, rodzeństwo i … dziewczyna Julka, która wciąż jest przy nim.

Nauczyliśmy się jednak nie wybiegać z planami w przyszłość. Żyć tu i teraz, więc na razie Przylądek Nadziei stał się moim drugim domem, tu czuję się spokojnie i bezpiecznie. Czekam jednak na te krótkie chwile, te parę dni między cyklami, gdy mogę pojechać do domu. No i na Julkę, która odwiedza mnie, kiedy tylko może

Opowiada z nadzieją Adam.

5 maja Adam zakończył zaplanowaną chemioterapię. Teraz w ciągu trzech tygodni powinien rozpocząć naświetlania, które są następnym etapem w walce z nowotworem. Standardowo jest to radioterapia.

– Niestety, takie naświetlania u dzieci mają bardzo dużo skutków ubocznych. – Dlatego szukaliśmy innych rozwiązań. Znaleźliśmy protonoterapię w niemieckiej klinice w Essen. To leczenie jest niezwykle skuteczne i znacznie bezpieczniejsze dla dziecka

Tłumaczy mama Adama.

Terapia protonowa w minimalnym stopniu uszkadza zdrowe tkanki otaczające nowotwór, bo wiązka promieniowania jest bardzo precyzyjnie kierowana na komórki nowotworowe. To daje szansę nie tylko na całkowite zniszczenie komórek nowotworowych i większe prawdopodobieństwo zwycięstwa w walce z rakiem. To szansa na szybszy powrót do zdrowia pacjentów, którzy ukończyli terapię.

 

Adam został zakwalifikowany do leczenia w klinice w Essen. Razem z decyzją przyszedł kosztorys. Na blisko 190 tysięcy złotych. Kwota zawrotna. A czas na jej zabranie bardzo krótki. Terapia powinna zacząć się najpóźniej 26 maja. W dniu urodzin Adasia.

Wierzę z całego serca, że dobrzy ludzie zechcą podarować mu najpiękniejszy możliwy prezent na te urodziny – szansę leczenia w niemieckiej klinice. Życie Adama zostało wycenione na 190 tysięcy złotych – dla mnie jest bezcenne. Dlatego błagam wszystkich o pomoc i o wparcie. O podarowanie nam nadziei na to, że syn będzie żył!

Apeluje pani Małgosia, mama Adasia.

 

Adam odszedł… Jego siła i odwaga w starciu z chorobą była niezwykła. Godna największego podziwu. Jak przystało na prawdziwego sportowca, podjął heroiczną walkę o zdrowie z piekielnie mocnym przeciwnikiem, przez prawie rok stawiając mu czoła.

Dziękujemy wszystkim wspaniałym ludziom, którzy pomagali i kibicowali Adamowi i jego rodzinie. Adam, już na zawsze zostaniesz w naszych sercach…


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław