Nasi Podopieczni

Życie Adrianka kosztowało 120 tysięcy! - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Dec 18, 2017 9:09:00 AM

To historia, w której los okrutnie łączy życie i śmierć. Narodziny i bezlitosną diagnozę, która nie pozostawia złudzeń. Młodego chłopaka, który ma ogromną wolę walki i wyniszczającą chorobę. To też jednak historia, do której każdy z nas może dopisać pozytywne zakończenie.

Adrianek miał zaledwie 3 lata, gdy zaatakował go rak. Diagnoza była nieubłagana – ostra białaczka limfoblastyczna, czyli agresywny nowotwór krwi i szpiku. Jakby nieszczęść było mało, chłopiec zachorował na bardzo oporną na leczenie postać białaczki limfoblastycznej. A wszystko zaczęło się bardzo niepozornie.

 

 

W marcu pani Dominika zauważyła u synka powiększone węzły chłonne. Poszli do lekarza, który zlecił morfologię. Badania nie wykazały niczego niepokojącego. Mama wierzyła, że to zwykłe przeziębienie i wkrótce minie samo. Niestety, po kilku dniach wystąpiły kolejne niepokojące objawy. Na ciele chłopczyka pojawiły się siniaki.

Nie miałam pojęcia, skąd się biorą, przecież miałam synka cały czas na oku! Tym razem lekarz wysłał nas do szpitala, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, jak w złym śnie – wspomina ze łzami w oczach mama chłopczyka.

Dokładnie 27 marca usłyszeli, że Adrianek ma ostrą białaczkę limfoblastyczną. Ich życie stanęło do góry nogami. Chłopczyk nie wiedział i nie rozumiał jeszcze, co go czeka.

- Ale nasza starsza córka, która ma 12 lat doskonale zrozumiała strach, który zapanował w całej naszej rodzinie. Płakaliśmy wszyscy razem, ale też wszyscy razem postanowiliśmy walczyć. Gdy pierwszy szok minął, zebraliśmy wszystkie siły, by pokonać chorobę, by Adrianek nie widział naszych łez – opowiada pani Dominika.

 

Lekarze od razu wdrożyli bardzo trudne leczenie. Wytoczyli najcięższe działa, żeby pokonać raka, który próbował zabrać maleńkiego chłopca.

– Niestety, nawet tak agresywna terapia nie dała oczekiwanych rezultatów. Nic nie szło tak, jak powinno – opowiada ze łzami w oczach mama chłopczyka.

Pierwsza wyniszczająca chemia nie pomogła. Leczenie standardowym protokołem nie spowodowało remisji, czyli wycofania się choroby. Druga chemia także nie dała spodziewanych rezultatów.

– Tylko włosy wypadały garściami. Adrianek pytał, gdzie jego włoski, czemu są na poduszce, a nie na głowie. Odpowiadałam, że to nic, że to przez leki, ale niedługo wyzdrowieje i włoski znów odrosną – opowiada mama.

Remisja jest jedyną szansą na kontynuowanie leczenia. Po niej powinna nastąpić megachemia, czyli potężna dawka chemii, która niszczy stary szpik i przeszczep od dawcy.

Tu też zabrakło nam szczęścia. Nikt z naszej rodziny nie mógł oddać Adriankowi swojego szpiku. Lekarze musieli poszukać dawcy w bazach – tłumaczy pani Dominika. Niestety. Na drodze do przeszczepu stanęły wyniki Adrianka. Pokazały one, że rak nie chce się wycofać. W takiej sytuacji, po przeszczepie szpiku istniałoby ogromne ryzyko nawrotu.

 

Lekarze wyczerpali wszystkie standardowe sposoby. Został jeszcze tylko jeden, wyjątkowy. Wyjątkowy, bo skuteczny, jak nic innego. Ale wyjątkowy również dlatego, że niezwykle drogi. Kilka ampułek leku, który mógł uratować Adrianka kosztował 120 tysięcy złotych. To kwota astronomiczna, ale rodzice Adrianka wierzyli, że uda się ją zebrać. Blinatumomab (Blincyto) był jedynym światełkiem w tunelu dla Adrianka. Cząsteczki tego leku przyczepiają się do komórek rakowych, a potem aktywują system immunologiczny tak, by je zniszczył. Lekarze i Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, która opiekuje się Adriankiem, uruchomili całą machinę.  Zaczęła się wielka zbiórka pieniędzy i dramatyczny wyścig z czasem. Na uzbieranie całej kwoty były zaledwie trzy dni.

Udało się! Chłopczyk dostał lek, który zadziałał tak, jak przewidywali lekarze. Dzięki temu Adrianek mógł przejść przeszczep szpiku, bez którego nie mógłby pokonać raka. A dziś?! Adrianek jest już po transplantacji i każdego dnia nabiera sił.

 


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław