– Wcześniej Alan był okazem zdrowia. Uśmiechnięty wesoły. Wszędzie było go pełno i prawie nie chorował – opowiada mama, pani Barbara. – We wrześniu nagle wszystko się zmieniło.
Pewnego dnia rodzice zauważyli u Alana wybrzuszenie na skórze koło ucha. Początkowo myśleli, że syna coś ugryzło, jednak na wszelki wypadek wybrali się do lekarza. Mieszkają w Rosochatej, niedaleko Legnicy i to do szpitala w tym właśnie mieście mały Alan trafił w pierwszej kolejności.
Lekarzy zaniepokoiło zgrubienie na buzi Alana i postanowili podać chłopcu antybiotyk. Lek jednak nie pomógł. Podobnie jak dwa kolejne. Po pięciu dniach Alan z rodzicami byli już we wrocławskim szpitalu na Borowskiej na bardziej szczegółowe badania.
- Spędziliśmy tu 10 dni. Lekarze pobrali Alanowi do badań wycinki z węzłów chłonnych, miał też pobierany płyn z kręgosłupa. Pamiętam, że wyniki odbieraliśmy w czwartek. Okazało się, że to nowotwór. Mięsak. PNET – wspomina pani Barbara. – Już następnego dnia, w piątek, byliśmy na oddziale w Przylądku Nadziei.
Mięsak to groźny rak tkanek miękkich. PNET atakuje wszystkie miękkie tkanki, oprócz kości. U trzyletniego chłopca zaatakował nie tylko okolice ucha, doszło już do przerzutów na żebra, okolice pachwin i płuco. Na płucu właśnie badania pokazały ogromny, sześciocentymetrowy guz.
Rozpoczęła się batalia o zdrowie Alana. Na początek – chemioterapia, której Alan ma już za sobą siedem cykli. Cel to opanować nowotwór i na końcu – operacja wycięcia guza na buzi.
– Na początku leczenia Alan był bardzo osowiały, nie chciał chodzić, nie chciał jeść – opowiadają rodzice. – Cały czas był podpięty pod kroplówki. To były takie jego kajdanki. Jak tylko go odłączono to obudziło się w nim życie na nowo i harcuje. Teraz już jest z nim lepiej. Szaleje, oby tak dalej.
Dla całej rodziny, wraz z chorobą Alana świat stanął na głowie. Pani Barbara i pan Paweł, tata Alana, musieli całkowicie przearanżować swoje życie. Mama jest cały czas z synkiem, czuwa przy łóżku. Tata zajmuje się w tym czasie domem i ośmioletnią Wiktorią, starszą siostrą Alana.
Ona też bardzo ciężko przeżyła informację o chorobie brata. Na początku nie chciała nawet odwiedzać go w szpitalu. Ale bardzo tęskniła. Często pojawiały się łzy.
Panu Pawłowi w domu pomaga babcia. Dlatego tata może zająć się też zdobywaniem pomocy dla syna: pomaga przy zbiórkach pieniędzy na leczenie i przy wydarzeniach, które dobrzy ludzie organizują, by pomóc chłopcu w powrocie do zdrowia.
– Nikt nie chce nowotworu dla swojego dziecka, jest nam bardzo ciężko. A najgorsza w tym wszystkim jest niepewność. To, że nie wiem ile jeszcze tu zostaniemy – nie ukrywa pani Barbara. – Na szczęście wiem i czuję, że nie jestem w tym sama.
– Dni w Przylądku mijają nam teraz szybko. Alan ciągle ma pomysły na nowe zabawki, uwielbia klocki, a nawet jeździ po szpitalu na rowerze – uśmiecha się mama. – Teraz najważniejsze jest tylko to, żeby wyzdrowiał, wszystko inne się nie liczy.
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław