Nasi Podopieczni

Rak chce odebrać Bartkowi miłość do sportu - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Feb 20, 2018 8:08:00 AM

Dla Bartka Kojro i jego rodziny sport jest całym życiem. Każdy weekend mają zajęty. Zawody, wyścigi albo po prostu wycieczki. Zimą narty, latem rowery. Bartek, jego brat i tato startują w kolejnych zawodach, a mama na każdych dzielnie kibicuje. Zawsze razem, zawsze aktywnie. Teraz to intensywne życie zmieniła im choroba. Bardzo poważna choroba – rak kości.

Wszystko zaczęło się w marcu w 2016 roku. Bartek wygłupiał się z kolegami. Przewrócił się i niefortunnie uderzył się w nogę. Pojawił się guz i opuchlizna. Gdy po dłuższym czasie guzek nie chciał zejść, rodzice pojechali z Bartkiem do chirurga. Tam usłyszeli, że to krwiak. Przez cztery miesiące chłopczyk stale był pod opieką lekarza. Mama i tato smarowali mu nóżkę maściami, masowała, ale opuchlizna nie znikała. Przed wakacjami usłyszeli, że wszystko trzeba dalej obserwować, ale Bartek może jechać na obozy sportowe zaplanowane na lato.

 

 

Po powrocie z wakacji, noga spuchła mu straszliwie. Guz miał ponad 12 centymetrów. Bartek trafił do innego lekarza. Ten, po badaniu USG, uznał, że niezbędna jest biopsja.

I już wtedy wiedzieliśmy, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Lekarz był bardzo zły i zapytał nawet, dlaczego przyszliśmy tak późno. A ja przecież od pół roku robiłam właśnie to, co kazali mi inni lekarze – rozkłada bezradnie ręce pani Małgosia Kojro, mama Bartka.

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Bartek trafił na stół operacyjny, na którym chirurdzy pobrali wycinek kości i guza do badania. Po tygodniu było wiadomo, że to nowotwór złośliwy. Prosto z Jeleniej Góry chłopiec trafił do Przylądka Nadziei, kliniki onkologii dziecięcej. Tu lekarze wykonali bardziej specjalistyczne badania, które miały określić, z jakim dokładnie nowotworem zmaga się Bartek i jakie leczenie trzeba zastosować. Po trzech tygodniach było wiadomo, że to wyjątkowo zjadliwy nowotwór kości – mięsak Ewinga.

 

 

W połowie września zaczęła się intensywna chemioterapia. Całą rodziną weszli w nową onkologiczną rzeczywistość. Musieli nie tylko od nowa zorganizować całe rodzinne życie, ale i nauczyć funkcjonować w szpitalu.

– Pierwsza chemia to był dramat. Całymi nocami siedzieliśmy i patrzyliśmy na niego, gdy był podłączony do kroplówki. Baliśmy się, że zaplącze się w te niezliczone kabelki i zrobi sobie krzywdę. Nie wiedzieliśmy, jak zareaguje na leki. Co pewien czas włączały się alarmy w pompach, a my cali drętwieliśmy, bo nie wiedzieliśmy, co robić. To był straszny czas… – opowiada pan Waldemar Kojro, tato Bartka.

Dzień po dniu oswajali ten nowy, szpitalny świat. Uczyli się żyć w nim od nowa. Przy trzeciej chemii okrzepli. Wiedzieli już, jak radzić sobie ze wszystkimi skutkami ubocznymi. Wiedzieli, że przed nimi jeszcze długa droga, a chemia jest tylko początkiem. Od początku zdawali sobie sprawę, że chemia ma zmniejszyć guza tak, żeby możliwa operacja. Bardzo poważna operacja. Gdy Bartek słyszy, że jego rodzice mówią o tym zabiegu, sam wtrąca się do rozmowy i rezolutnie pokazuje, jak rozległa operacja go czeka.

– Stąd – dotąd – pokazuje na nóżce. – Wytną mi kość i zastąpią ją endoprotezą. Ale ja wcale nie zrezygnuje ze sportu. Będę dalej jeździł na rowerze i na nartach. Nie odpuszczę – mówi dobitnie Bartek.

Mama wchodzi mu w słowo i zaraz podkreśla, żeby pamiętał, że są też inne sporty. Jest kajakarstwo i saneczkarstwo. Sporty, w których noga może być słabsza. Patrzy na synka i boi się tego, żeby rak nie odebrał mu tego, co najważniejsze. Miłości do sportu. Motywacji do działania. Bo dla Bartka sport jest całym życiem.

 

Bartuś miał rok, gdy zaczął jeździć na nartach.

– Był sensacją na całym stoku. Wszyscy zwracali na niego uwagę i robili mu zdjęcia. Wyglądał prześmiesznie w ogromnym kasku i ze smoczkiem w buzi – wspomina pan Waldemar

Kojro, tato Bartka. To oczywiście były pierwsze wprawki. Jako trzyletni chłopiec już samodzielnie śmigał na stoku. Jednak po jakimś czasie narty zjazdowe poszły w niepamięć. Miłością do biegówek zaraził Bartka jego starszy brat. W jego ślady poszła cała rodzina. Wszyscy jeżdżą na biegówkach. Chłopaki startują w biathlonie. To dziś największa sportowa miłość i pasja Bartka. To w tej dyscyplinie się realizuje i z nią wiąże największe plany. Tym bardziej, że już trenuje w Uczniowskim Klubie Sportowym KROKUS, a jego trenerka i wychowawczyni klasy Ewelina Jedziniak tak skutecznie szkoliła starszego brata Bartka, Maćka że ten zdobył Mistrza Dolnego Śląska w biathlonie.

– Bartek zawsze chciał iść w ślady jego brata i po podstawówce trafić do szkoły sportowej SMS w Szklarskiej Porębie w sekcji Biathlon. Tam, już trenerzy Maćka mówili, że czekają na Bartka, bo widzą jego zaangażowanie i osiągnięcia w UKS KROKUS – opowiada pan Waldemar.

Bartek kocha też rowery. Startuje w bike-maratonach. To niezwykłe wyścigi. Zawodnicy pędzą jednak nie po szosie, a po górskich ścieżkach pełnych kamieni, wystających korzeni. Duże przewyższenia, duże ryzyko. Ogromny wysiłek, ale też wielka satysfakcja. Bartek ma za sobą kilka poważnych zawodów. I niejeden wypadek.

Raz przekoziołkowałem przez kierownicę, rower wylądował na mnie, a potem jeszcze przejechał po mnie kolega. Ale pojechałem dalej, a potem mama mówiła do mnie: „Ty mój mały Rambo” – śmieje się Bartuś.

 

Dziś „mały Rambo” ma przed sobą najpoważniejsze wyzwanie. Przeszedł bardzo ciężką operację, która może uratować mu życie, ale też całkowicie je zmienić. I tego jego rodzice obawiają się najbardziej.

Sam Bartek również się tego boi. Boi się, że nie wróci do sportu. A ta myśl jest dla niego najgorsza – podkreśla pani Małgosia. – On wie, że czeka go ogromny ból i bardzo ciężka rehabilitacja. Mam nadzieję, że myśl o tym, że walczy o swoją sprawność, doda mu sił i motywacji, żeby to wszystko pokonać – dodaje mama chłopca.

I opowiada, że decyzja o operacji była jedną z najtrudniejszych, jaką przyszło im kiedykolwiek podjąć. Bo zdania specjalistów były bardzo rozbieżne. Rodzina pojechała nawet na konsultację do kliniki w Berlinie. Tamtejsi lekarze nie mieli wątpliwości. Powiedzieli, że najlepszym rozwiązaniem byłaby amputacja nóżki. Że tak radykalny zabieg da Bartkowi 75% szans na pełen powrót do zdrowia. Innego zdania są chirurdzy i onkologowie z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, którzy dali szansę na uratowanie nogi przez wycięcie chorej kości i wstawienie w to miejsce endoprotezy.

Długo nie wiedzieliśmy co robić. Wahaliśmy się, ale lekarze zapewnili nas, że guz zareagował na chemię i radykalnie się zmniejszył. Że możemy walczyć – opowiadają rodzice.

Dziś Bartka, poza żmudną rehabilitacją, czeka jeszcze przeszczep komórek macierzystych i radioterapia. Plan jest długi, a droga wyboista, ale Bartek wierzy, że zakończenie może być tylko jedno. Szybki powrót do zdrowia i ukochanych nart i rowerów. Taka misja: ZDROWIE.

Czasem bywa im bardzo ciężko. I to nie tylko dlatego, że każdego dnia walczą o życie ukochanego synka. Bywa i tak, że swoją cegiełkę do zmartwień i problemów dokładają im ludzie, którzy nie rozumieją, z czym przyszło im się zmagać.

Są niestety i tacy, który którzy jątrzą, szydzą i zadają pytają, po co zbieramy pieniądze. Nie rozumiemy takiego zachowania. Dalibyśmy wszystko żeby Bartek nigdy nie zachorował na raka, żeby mógł normalnie żyć i rozwijać się jak jego rówieśnicy, żeby mógł dalej mieć zdrowe nogi i biegać o własnych siłach. Oby los ich nigdy nie doświadczył taką tragedią. To co przeżywają rodzice i bliscy dziecka walczącego z nowotworem, wiedzą tylko rodzice tak chorych dzieci – opowiadają państwo Kojro.

Na szczęście wokół siebie mają też całą masę ludzi, którzy chcą im pomagać. Bartek należy do Uczniowskiego Klubu Sportowego Krokus w Piechowicach, wiele razy startował na Polanie Jakuszyckiej. Gdy zachorował, wszyscy zaczęli organizować akcje charytatywne na jego rzecz. Najpierw był Rowerowy Bieg Piastów na Polanie Jakuszyckiej. Potem zawody biathlonowe w Piechowicach. Loterie fantowe, charytatywne pikniki, aukcje i zbiórki do puszek.

Takie wsparcie jest dla nas ogromnie ważne. I nie chodzi tylko o pieniądze, ale o całą masę życzliwości, która do nas płynie od innych ludzi. Nie zostaliśmy z tym wszystkim sami. To daje ogromną siłę – podkreślają z uśmiechem rodzice Bartka.


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław