Nasi Podopieczni

Siedmioletni Bartek chce pokonać białaczkę i zostać skoczkiem narciarskim albo komentatorem sportowym - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Apr 15, 2021 10:29:00 AM

Długotrwały katar nie był objawem zwykłego przeziębienia, a… choroby nowotworowej. Na szczęście Bartek szybko trafił do Przylądka Nadziei, gdzie ekspresowo otrzymał potrzebną pomoc. Koronawirus, długotrwałe leczenie i osłabienie – dla Bartka każda przeciwność jest do pokonania, bo to bardzo dzielny chłopak jest!

Jaki jest Bartek Ukraiński? Energiczny, radosny, bystry i towarzyski. Wielki fan skoków narciarskich – zna wszystkich skoczków, uwielbia oglądać skoki, komentować oraz grać w gry z tą dyscypliną. Poza tym jest kolekcjonerem klocków LEGO i prawdziwym architektem: stawia wspaniałe budowle z klocków.



Chłopiec ma 7 lat i mieszka z rodziną w Kożuchowie, w którym chodził do przedszkola. I jak na dumnego przedszkolaka przystało – chętnie się uczył oraz bawił z innymi dziećmi.

 


Bartek był okazem zdrowia i rzadko chorował. Do momentu, aż w wakacje 2020 roku, „złapał” go katar.


To nie był zwykły katar, ponieważ utrzymywał się przez kilka tygodni. Na początku myślałam, że jest to alergia, ale zmartwiłam się, więc skonsultowaliśmy się z naszym pediatrą poprzez e-wizytę. Przepisał nam kropelki i mówił, że szybko przejdzie – opowiada pani Magdalena, mama siedmiolatka. – Niestety nie przechodziło, a miałam wrażenie, że objawy się nasilały. Dzwoniłam do przychodni i prosiłam, aby lekarz zobaczył synka, ale on twierdził, że nie ma takiej potrzeby, bo katar nie jest powodem do wizyty i zapisał nam kolejne kropelki.



Bartek miał problemy z oddychaniem, a na jego ciele pojawiły się brązowe plamy, więc mama wymogła wizytę w przychodni, aby specjalista obejrzał chłopca. Pani doktor uznała, że plamy są w od wysiłku i odesłała chłopca do domu z kolejnymi kropelkami.


Po kilku dniach plamek było coraz więcej, więc udaliśmy się na wizytę prywatną, gdzie lekarz zauważył, że synek ma powiększone węzły chłonne, wątrobę, śledzionę i od razu skierował nas do szpitala do Nowej Soli – mówi mama Bartusia.

 


W szpitalu siedmiolatek miał wykonane podstawowe badania, w tym USG, i na tej podstawie, już następnego dnia lekarze podejrzewali białaczkę, więc przewieźli chłopca karetką do Przylądka Nadziei.



Do Przylądka trafiliśmy 24-go września, gdzie od razu Bartek przeszedł punkcję szpiku, badanie tomografem, rentgenem itp. – wspomina pani Magdalena. – Specjaliści potwierdzili przypuszczenia i postawili diagnozę: ostrą białaczkę limfoblastyczną. W tamtej chwili zawalił nam się świat, ale wiedzieliśmy, że trzeba walczyć.


Lekarze szybko wdrożyli chemioterapię oraz leczenie sterydami, a także założyli chłopcu broviaka.


Synek na początku miał wahania nastrojów, przez sterydy zrobił się agresywny i często był zmęczony. Miewał podwyższoną temperaturę, brak apetytu. A do tego trzeba było wymienić broviaka, co wiązało się z dodatkowym stresem. Ale na szczęście wszystko szybko minęło i było już stabilnie – opowiada mama siedmiolatka.


W międzyczasie okazało się, że siedmiolatek zaraził się koronawirusem, więc razem z mamą trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego, na oddział zakaźny, w którym spędził 3 tygodnie.


Poza lekką gorączką i bólem głowy, Bartusiowi nic nie było. Dobrze zniósł zarażenie wirusem. Po 3 tygodniach wróciliśmy do Przylądka Nadziei, w którym kontynuowaliśmy leczenie – podkreśla mama chłopca. – Liczyliśmy, że na święta uda nam się wyjść do domu, ale niestety nie było to możliwe. Na szczęście 30 grudnia wyniki były dobre i mogliśmy 4 dni spędzić w naszym domku.


Chłopiec bardzo tęsknił za domem, za bratem, tatą oraz dziadkami, z którymi nie mógł się widywać, będąc w szpitalu.



Bartek jest bardzo dzielny. Jak byliśmy cały czas w klinice, sam do mnie mówił, że rozumie, że musimy tu być i żebym się nie martwiła, bo wrócimy do domu, jak tylko wyzdrowieje. Nie mogłam wyjść z podziwu, ile on rozumie i że całą sytuację znosi lepiej ode mnie - mówi pani Magdalena. Po dłuższym pobycie w Przylądku Bartek odzyskał siły, apetyt i zupełnie inaczej funkcjonował.


Po powrocie do Przylądka na Bartka czekał kolejny etap leczenia, ale tym razem nie wiązało się to ze stałym pobytem w klinice.



Przyjeżdżaliśmy do Przylądka tylko na chemię. To były 4 cykle, kiedy byliśmy 5 dni w klinice, natomiast 9 dni w domu. Bartuś dobrze zniósł ten etap. Dłuższe pobyty w domu dobrze na niego wpłynęły – opowiada mama chłopca. Teraz rozpoczęliśmy drugi protokół leczenia, w którym jest dużo cykli chemii i leczenie sterydami. Czeka nas dłuższy pobyt w Przylądku. Na razie Bartuś ma dobre wyniki i jest w dobrej formie, ale w tym cyklu mogą wystąpić spadki wyników, mogą być potrzebne toczenia krwi. Potem czeka nas jeszcze radioterapia.


Chłopiec jest bardzo pozytywnie i optymistycznie nastawiony do całego cyklu leczenia i pobytów w szpitalu. Zaraża swoim optymizmem całą rodzinę.


Bardzo szybko się uczy: potrafi już liczyć i czytać, a pisać nauczył się niedawno.


Jak przebywaliśmy na stałe Przylądku, to Bartek nauczył się pisać, konstruując krótkie wiadomości do taty i dziadków. I tak literka po literce składał słowa, aż później potrafił ułożyć całe zdanie – mówi dumnie pani Magdalena. Chciałby iść do szkoły, ale na razie jest to niemożliwe. Mamy nadzieję, że niedługo będzie mógł rozpocząć nauczanie indywidualne, ale teraz jedyne o czym marzymy, to aby szybko dał kopa chorobie i na stałe wrócił do domu.


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław