Nasi Podopieczni

Z dnia na dzień pojawiło się Coś. 1,5-roczny Dominik zmagał się z mięsakiem prążkowanokomórkowym. - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Sep 18, 2023 6:19:00 AM

Dominik Zieliński dziś ma 5 lat i już chodzi do przedszkola, a jego starsza siostra Lenka – do podstawówki. Jak mówi ich mama, pani Ewelina, szczególnie w lecie wszyscy uwielbiają spędzać czas na dworze. Rodzina to jej największe szczęście, a zdrowie jest najważniejsze. Szczególnie teraz.

Pani Ewelina podkreśla, że wzruszenia nie są jej obce. Tę samą wrażliwość po mamie przejął także syn.

– Często się wzruszam – śmieje się pani Ewelina. – Wszystko mnie wzrusza, filmy wesela… Oglądaliśmy nawet ostatnio z Dominikiem film o piesku, który zaginął rodzinie, i po prostu razem płakaliśmy – dodaje.

Dla pani Eweliny porody są najwspanialszymi wspomnieniami. Od razu przywołuje historię nowonarodzonego Dominika, który w mgnieniu oka uspokoił się, kiedy przytulił się do mamy, a zabrany od niej znów płakał.


Jednego poranka, kiedy rodzina się budziła, półtoraroczny wtedy Dominik pobiegł do swojej prababci. Okazało się, że na pośladku chłopca pojawił się guz wielkości mandarynki, może nawet pomarańczy, tym bardziej niepokojący, że pojawił się nagle.


 Wieczorem go kąpaliśmy, balsamowaliśmy, zakładaliśmy pampersa, wtedy nie było nic kompletnie. Nic – wspomina pani Ewelina.


Wtedy rodzice mierzyli się z jedną z najtrudniejszych w tej sytuacji emocji – wyrzutami sumienia, niepokojem, że być może jednak coś przeoczyli. Jednak diagnoza, która przyszła później, rozwiała ich wątpliwości. Guz, który dotknął ich syna, charakteryzuje się tym, że rośnie z dnia na dzień.

Pediatra, do której poszli najpierw, nie błądziła i nie zgadywała – od razu skierowała rodzinę do poradni chirurgii dziecięcej, bo i jej guz wydał się niepokojący.



 Tak zrobiliśmy – mówi pani Ewelina. – Pojechaliśmy do poradni… i tam już zostaliśmy. Na drugi dzień było USG, wyniki z krwi. Powiedzieli nam tylko, że to substancja lita, wyniki były w porządku.

Po krótkim oczekiwaniu na rezonans i jego opis, Dominikowi przeprowadzono biopsję. Z jej wynikami skontaktowała się z rodziną dr Jadwiga Węcławek-Tompol z Przylądka Nadziei. Ten telefon był przełomem w procesie diagnozy, bo, jak przyznaje pani Ewelina, do tamtego momentu miała nadzieję, że wynik będzie inny – torbiel, może wodniak – szczególnie, że markery nowotworowe Dominika były w normie. Lekarze jednak wspominali, że dobry wynik markerów nie musi świadczyć o tym, że nic złego się nie dzieje.

 


W kwestii diagnozy, pani Ewelina docenia to, że lekarze nie mówili jej na samym początku, że może to być coś najgorszego. Jak mówi, dopóki jest szansa, że to coś mniej groźnego niż rak, nie ma czasem potrzeby straszenia i tak przejętych i zestresowanych rodziców. Podkreśla, że to sprawdziło się w jej konkretnym przypadku.

Dopiero telefon z Przylądka, od czule nazywanej “doktor Jadzi”, był wyraźną wskazówką, choć w tej rozmowie diagnoza nie padła. Państwo Zielińscy domyślali się, o co chodzi, ale, jak podkreśla mama Dominika, przyjęcie do Kliniki było wypełnione spokojem, opanowaniem.


 Doktor wysłała nas na dodatkowe badania, a kiedy po USG powiedzieli nam ‘nie ma przerzutów’, to wszystko jakoś tak ze mnie zeszło i powiedziałam, że wszystko już będzie dobrze.


Choć pani Ewelina przyjęła postawę “będzie dobrze”, to podkreśla, że niezwykle ważne było to, że informacje o dokładnej diagnozie i leczeniu przekazano jej rzetelnie, w komfortowych warunkach i w towarzystwie psychologa, bo każdy reaguje inaczej.

Diagnoza przypadła na niezwykle trudny okres – początek pandemii. Mąż pani Eweliny niedługo wcześniej zmienił pracę, córka poszła do pierwszej klasy, a zamknięte szpitale pozostawiły mamę i syna w ciężkiej sytuacji. Nieocenione okazało się wsparcie zarówno dziadków, jak i personelu Przylądka, w tym pomagających przy dziecku i dbających o jego dobry nastrój wolontariuszy. Dzięki nim wszystkim rodzina nie straciła otuchy.


 Nie było tak, żebyśmy mieli jakiś moment załamania – podsumowuje pani Ewelina.

 

 

Dominik był bardzo mały, kiedy rodzina usłyszała diagnozę. Choć nie rozumiał, co się dzieje, pani Ewelina podkreśla, że był niezwykle dzielny i wytrwały, nawet, kiedy przez trzy dni był podłączony do kroplówki. Niezmiennie grzeczny. Zdaniem mamy, na pewno w zachowaniu spokoju pomogła mu bliskość rodziców.


– Zawsze spaliśmy w jednym łóżku, nie było tak, żebyśmy spali osobno, i zawsze za rączkę.


Podczas chemioterapii pojawiały się, oczywiście, i gorsze dni – te z wymiotami, brakiem apetytu, niechęcią do picia. Tu, jak powtarza pani Ewelina, obecność rodzica jest nieodzowna.

Rodzic musi być.

 

 

Pani Ewelina przyznaje, że nie myślała o sobie. Nawet teraz ciężko jest jej przypomnieć sobie, czy było cokolwiek, czego mogła potrzebować. Wspomina za to, jak pod koniec ósmego cyklu chemii pojechali wspólnie nad morze. To było dla całej czwórki – Dominika, mamy, taty i Lenki – bardzo potrzebne odcięcie się od codzienności i coś, co zrobili tylko dla siebie.

Dla rodziców, którzy mogą mierzyć się z podobną diagnozą, jak Dominik, ma Złotą Radę:

– Przede wszystkim, nie ma czegoś takiego, że będzie źle. Nie ma czegoś takiego – mówi stanowczo. – I co by się nie działo. U nas też bardzo dużo było tych pozytywnych myśli. Od tego trzeba zacząć, nie można się poddawać, bo jest się też dla dziecka dużym wsparciem.

Podkreśla też, że medycyna, stan naszej wiedzy i opieki wciąż idzie do przodu, i przywołuje dodające otuchy słowa jednej z lekarek: rak to też choroba, jak grypa, jak angina, tylko trzeba dłużej z nią powalczyć.

 

 


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław