4-letnia Emilia Wójcik mieszka w Radeczu, niedaleko Brzegu Dolnego. Jest pogodna, radosna i uśmiechnięta. Uwielbia oglądać bajki i jest fanką „Krainy Lodu”. Jak na małego przedszkolaka przystało, chętnie bawi się z dziećmi, układa puzzle i koloruje.
W lipcu tego roku dziewczynka zaczęła gorączkować, więc mama podawała jej leki przeciwgorączkowe. Wysoka temperatura utrzymywała się kilka dni, więc zmartwiona mama udała się z córką do specjalisty.
– Lekarz nic nie wykrył, bo osłuchowo było w porządku, a gardło było czyste – wspomina pani Iza, mama dziewczynki. – Przepisał jej tylko syrop przeciwwirusowy.
Rodzice zabrali Emilkę nad morze, z nadzieją, że zmiana klimatu dobrze jej zrobi. Podczas wakacji czterolatkę zaczęły boleć plecy, więc mama podała jej antybiotyk.
– Pogoda była w kratkę i byłam pewna, że córkę po prostu przewiało. W nocy nie mogła spać, bardzo płakała, że wszystko ją boli, gorączkowała, a antybiotyk nie pomagał – opowiada mama Emilki.
– Po powrocie do domu zostawiliśmy tylko walizki i szybko pojechaliśmy do szpitala przy ul. Fieldorfa we Wrocławiu, ponieważ podejrzewaliśmy atak wyrostka robaczkowego.
Na miejscu rodzice dostali skierowanie do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.
– Pan doktor nawet nie osłuchał Emilki, nie zaglądnął jej do gardła, tylko zadał jej kilka pytań w stylu „czy bolą Cię dzisiaj plecki bardziej niż wczoraj?”. Była na lekach przeciwbólowych, więc nie wiedziała, czy ją boli, czy nie. Skarżyła się na ból całej prawej strony, a lekarz stwierdził, że to pewnie naciągnięcie mięśnia-wspomina przejęta pani Iza. – Byliśmy przygotowani, zabrałam nawet mocz na badania w nadziei, że specjalista zleci serię badań, a tu nic – ani prześwietlenie pleców, ani USG.
Rodzice wrócili z córką do domu, która cały czas gorączkowała i skarżyła się na ból pod paszką. Mamie nie dawało to spokoju i czuła, że kryje się za tym coś więcej niż naciągnięcie mięśnia, więc zdecydowała się zrobić badania krwi i moczu. Wyniki okazały się niekorzystne. Pani Iza podejrzewała, że problemem są nerki, więc udała się z dziewczynką prywatnie na USG.
– Okazało się, że problemem nie są nerki, ale górne drogi oddechowe – opowiada mama Emilki. – Lekarz stwierdził, że to, co się dzieje w płucach, to jest coś strasznego i niespotykanego, więc natychmiast skierował nas do szpitala.
Rodzice pojechali prosto do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego. Tam specjaliści przeprowadzili prześwietlenie klatki piersiowej czterolatki, które pokazało zapalenie płuc z płynem w opłucnej. Na drugi dzień dziewczynka została przewieziona do Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego w celu założenia drenażu i ściągnięcia płynu z opłucnej.
– Emilka dobrze przeszła zabieg, aczkolwiek bardzo ją bolał – wspomina Pani Iza. – Na drugi dzień podczas kontrolnych badań klatki lekarz stwierdził, że nie widać płuca i trzeba zrobić tomografię komputerową, aby sprawdzić, czy nie żadnych zmian nowotworowych. Okazało się, że jest guz, który zajmuje połowę klatki piersiowej i ma aż 10 cm x 16 cm.
– Na ten moment nie można nic zrobić. Doktor powiedział, że musimy zadecydować, czy trafiamy do Przylądka Nadziei w celu podania chemii ogólnej, która docelowo zmniejszy guza (choć nie ma gwarancji), czy podpisujemy dokument, że zgadzamy się na otwarcie klatki piersiowej, co może skończyć się zgonem na miejscu – wspomina mama Emilki.
– Wybraliśmy walkę i przyjechaliśmy do Przylądka.
Dziewczynka przeszła chemioterapię ogólną, która nie zmniejszyła guza, lecz spowodowała, że zmiana powiększyła się o 1 centymetr. Rodzice udali się do szpitala przy ul. Fieldorfa, gdzie usłyszeli od profesora, że w dalszym przypadku nie zgadza się na otwarcie klatki piersiowej i pobrania wycinka guza.
– Lekarz nie zgodził się również na założenie broviaca, ponieważ jest to zbyt niebezpieczne. Przystał jednak na wykonanie biopsji grubą igłą, gdzie to również wiąże się z ogromnym ryzykiem – opowiada Pani Iza.
– Powiedział, żebyśmy byli dobrej myśli.
Zabieg biopsji trwał bardzo krótko i na szczęście nie doszło do krwotoku. Specjaliści pobrali materiał do badania histopatologicznego. Wyniki badań były jednoznaczne – nowotwór złośliwy. 12 września Emilka przyjechała do Przylądka Nadziei, gdzie rozpoczęła agresywniejszą chemioterapię.
– Córka ogólnie leczenie przeszła dobrze. Jedynie drugiego dnia od podania chemii nastąpił kryzys. Opadła z sił, zrobiła się blada, spadła hemoglobina. Następnego dnia miała przetaczaną krew i na razie wszystko jest dobrze – mówi mama czterolatki. – Lekarze cały czas mówią, że nie widać po niej choroby. Przy tej wielkości guza Emilka powinna mieć kaszel, duszności, a takich objawów nie ma i nie miała. Zdradziła nas jedynie gorączka.
Specjaliści dążą do zmniejszenia guza na tyle, aby można było bezpiecznie pobrać jego wycinek do dokładniejszych badań, które pokażą jakiego rodzaju guza ma Emilka. 8 listopada jest zaplanowana tomografia komputerowa, która pokaże, czy zmiana faktycznie się zmniejszyła. W międzyczasie lekarze planują zrobić prześwietlenie klatki piersiowej, aby sprawdzić, jak guz reaguje na leczenie. Dziewczynkę czekają jeszcze 3 cykle chemioterapii.
– Kilka dni temu otrzymaliśmy wyniki badanie PET, które wykluczają jakiekolwiek przerzuty. Nie ma żadnych podejrzanych ognisk, więc jesteśmy szczęśliwi – opowiada pani Iza. – Na razie walczymy z niską hemoglobiną.
Emilka ma dziewięcioletniego brata Filipa, który bardzo tęskni za siostrą. Mają kontakt jedynie telefoniczny ze względu na ryzyko zarażenia bakteriami, które są dla niej niebezpieczne.
– Staramy się unikać odwiedzin. Jedynie kto przyjeżdża, to tato Emilki i czasami babcia, która jest olbrzymim wsparciem, dopytuje lekarza o wyniki, plan leczenia i trzyma rękę na pulsie – mówi mama dziewczynki.
– Ja jestem cały czas w szpitalu. Mąż raz w tygodniu zmienia mnie, abym mogła pojechać do synka. Filip bardzo za mną tęskni, ale tłumaczymy mu, że siostrzyczka jest bardzo chora i zostanie przez chwilę w szpitalu.
Czterolatka szybko zaaklimatyzowała się w Przylądku Nadziei. Lubi bawić się z dziećmi, układać puzzle i kolorować.
– Dopóki nie miała bakterii, chodziliśmy do akwarium, na zajęcia do Pani Danielki, które uwielbia. Teraz musimy siedzieć w pokoju, więc próbuję zorganizować jej różne zabawy, aby się nie nudziła – opowiada pani Iza.
– Układamy puzzle, kolorujemy i oglądamy bajki.
Dziewczynka ma wkłucie centralne, z którym czuje się bezpiecznie. Inaczej było w przypadku wenflonu. Emilka miała często pobieraną krew, co spowodowało, że na całych rączkach miała blizny i rany od kłucia.
– Każda narkoza jest dla niej niebezpieczna, więc badania są przeprowadzane bez uśpienia. Nawet tomografie udaje się zrobić bez narkozy i ładnie wytrzymuje – mówi mama czterolatki. – Jest dzielna
i dostaje za to nagrodę w postaci jednej czekoladki. Mamy nadzieję, że już niedługo guz zmniejszy się na tyle, że będzie można go usunąć i wrócimy do domu.
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław