Nasi Podopieczni

Ewie do pełni szczęścia wystarczy jeden krok - Na Ratunek

Autor: Rafal | Jul 9, 2018 10:32:00 AM

Pomaganie to jej drugie imię. Najpierw stoczyła walkę z rakiem, a teraz sama wspiera małych pacjentów Przylądka Nadziei jako wolontariuszka. Kiedy nowotwór zabrał jej nogę, ona postanowiła: Jeszcze będę szczęśliwa! Codziennie pokazuje, że to się jej udało. Jednak, by osiągnąć pełnię szczęścia, potrzebuje zrobić jeszcze jeden krok. W wygodnej, nowej protezie.

Dla 12-letniej dziewczynki było to niepojęte i trudne do zaakceptowania

Pierwsza myśl, jaka się we mnie pojawiła to obawa przed tym, że nikt mnie nie polubi. Nie martwiłam się, jak będę funkcjonować na co dzień, tylko o to, czy zostanę zaakceptowana przez rówieśników – pisze Ewa o amputacji nogi na swoim blogu, który prowadzi od roku.

Po kilkunastu latach oswajania się z niepełnosprawnością postanowiła podzielić się swoją historią i siłą z innymi chorymi.

 

Jej koszmar rozpoczął się zimą 2008 roku kiedy, jako jedna z nielicznych w Polsce ministrantek, poszła z księdzem na kolędę. Ciemne podwórko, śliska droga i wywrotka. – To nic wielkiego – pomyślała i poszła dalej.

Jednak ból nie dawał dziewczynce spokoju. Lekarze nie mieli żadnych podejrzeń, przepisali maść i kazali się nie przejmować. Ale noga odmawiała posłuszeństwa, Ewa nie mogła chodzić po schodach, ćwiczyć na wf-ie ani bawić się z kolegami. W końcu przyszedł dzień, w którym na rękach do szpitala musiał zanieść ją wujek, bo nie była w stanie poruszać się samodzielnie. Lekarze orzekli, że to krwiak. Trzeba go usunąć i problem zniknie. Kto by się spodziewał, że ta mała operacja będzie dopiero początkiem zmagań z ciężką chorobą?

Mama, pani Edyta, dopiero ze szpitalnego wypisu dowiedziała się, że podczas zabiegu pobrano wycinek do badań. Już wtedy spodziewała się najgorszego, bo wiedziała, co to oznacza. Kilka lat wcześniej kobieta sama zmagała się nowotworem piersi. Dwa tygodnie później przyszły wyniki – to rak. Jej historia miała szczęśliwy finał, więc w sercu biła nadzieja, że jej ukochanej córeczce też się uda.

 

Znalazłam się w szpitalu, którego nazwa nic mi nie mówiła. Hematologia, onkologia… nie znałam tych terminów, nawet nikt nie chciał mi ich wytłumaczyć. Przed wejściem do środka mama tylko zaznaczyła, że w tym miejscu są dzieci, które nie mają włosów. Chciała mnie uprzedzić przed tym widokiem tylko dlatego, żebym się nie przeraziła

Tak Ewa wspomina swój pierwszy dzień na oddziale. Miała wtedy zaledwie 12 lat.

Ból ciągle się nasilał, nie pomagała nawet morfina. Guz zajmował wtedy 2/3 uda. W końcu lekarze zdecydowali się podać pierwszą dawkę chemii. Przez nią każdego ranka na poduszce Ewa znajdowała kolejne pukle włosów. Przepłakała wiele nocy, tęskniąc za swoim wyglądem sprzed choroby. Była przebojową dziewczynką, z długimi warkoczami, o bystrych oczach, które w ciągu jednego miesiąca straciły cały swój blask.

Pewnego dnia kość złamała się samoistnie.

Mamo, czy ja umieram?

Pytała przerażona Ewa. Dopiero po zakończonym leczeniu dowiedziała się, że wtedy lekarze chcieli się poddać. Powiedzieli pani Edycie, żeby szukała hospicjum dla swojej córeczki. Dla jej ukochanej Ewuni, której największym problemem były dotychczas niezrobione zadania domowe i trójka z matematyki.

Mama nie chciała czekać na cud, wzięła sprawy w swoje ręce. Znalazła innego lekarza, który powiedział, że silniejsza chemia pozwoli przeżyć.

Walcz dziecko, proszę, zrób to dla mamusi!

Powtarzała na zmianę z modlitwą, by dodać dziecku otuchy.

Drugi cykl chemioterapii był znacznie trudniejszy. Ewa nie mogła nic jeść, jej organizm nie pozwalał nawet napić się herbaty. Ważyła zaledwie 24 kilogramy. Jej chora noga kolejne siedem miesięcy spędziła w gipsie. Lekarze wyznaczyli datę operacji, uprzedzając mamę, że istnieje ogromne ryzyko amputacji kończyny. Dziewczynka na wieść o tym, że prawdopodobnie będzie niepełnosprawna wpadła w histerię.

Mamo, czy mam nogę? – tak brzmiały pierwsze słowa dziecka po operacji.

Łzy w oczach matki były najgorszą z możliwych odpowiedzi. Po prawej stronie łóżka, tam, gdzie powinna być prawa noga – puste miejsce… Gdy Ewa przestała płakać musiała nauczyć się nowego życia. Bez raka, ale i bez nogi.

 

Wyrwała się śmierci, lecz do dziś nie może cieszyć się życiem tak, jak na to zasługuje. Udało jej się pokonać demony z przeszłości – kiedyś tak strasznie się bała, że nikt jej nie polubi, dziś jest w szczęśliwym związku i ma wokół siebie grono wiernych przyjaciół. A także internetową społeczność, z którą dzieli się swoimi przeżyciami na blogu.


Po dziesięciu latach oswoiła się z niepełnosprawnością i nabrała dystansu. Niewiele osób tak potrafi.

Ona staje przed lustrem i rzuca stwierdzeniem: wiesz, faktycznie bardziej się sobie podobam bez tej nogi

Mówi Andrzej, jej chłopak. Nie on jeden zakochał się w jej olbrzymiej wrażliwości. Dziewczyna cały czas aktywnie wspiera małych pacjentów Przylądka Nadziei, gdzie pracuje jako wolontariuszka.

Ewa była dzieckiem, gdy jej życie w brutalny sposób chciał zakończyć rak. Wyrwał ją z bańki szczęśliwego dzieciństwa, rzucił na oddział onkologii, gdzie musiała walczyć o życie. Zgotował piekło niewyobrażalnego cierpienia, którego nie powinno poznać żadne dziecko. Ewie cudem udało się wygrać bitwę, ale wyszła z niej okaleczona.

Dziś ta piękna, młoda studentka zmaga się z piętnem. Walczy o to, by żyć normalnie. Obecna proteza jest niewygodna, powoduje rany i otarcia, nawet do krwi. W upalne dni nie da się jej nosić dłużej niż kwadrans.


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław