Nasi Podopieczni

Po przeszczepie najlepsze są… pierogi! Jak Hania wygrała z białaczką - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Aug 13, 2021 9:24:00 AM

Hania miała sześć lat kiedy na nią, jej rodziców i siostrę Tosię spadł potężny cios. Diagnoza: białaczka. Ta historia to dowód na to, jak ważna jest szybka diagnoza, ile daje wsparcie najbliższych podczas leczenia i że nowotwór krwi to co prawda groźny przeciwnik, ale da się go pokonać. Dziś Hania jest już zdrowa, ale razem z Tosią postanowiły zrobić coś niezwykłego dla innych chorych dzieci.

Hania Tomczak ma 10 lat. Mieszka w miejscowości Czernina na Dolnym Śląsku i właśnie zaczyna naukę w czwartej klasie. Uwielbia jazdę na rowerze, na rolkach i górskie wycieczki. Mama i siostra-bliźniaczka Tosia śmieją się, że Hania jest największym kolekcjonerem siniaków w całej rodzinie.

Ale Hania ma też inne talenty. Świetnie rysuje, po mistrzowsku układa puzzle, wie wszystko na temat bajki “Jak wytresować smoka” i o smokach w ogóle. A w szkole najbardziej lubi język polski.

Hania ma też ukochaną siostrę Tosię. Bliźniaczkę. Stanowią nierozłączny duet – nie da się z nimi nudzić. Kiedy się bawią – nie ma lepszej ekipy. Kiedy się kłócą – iskry równo sypią się po całym domu. Uwielbiają gry planszowe i często dają rodzicom łupnia. W szkole też siedzą w jednej ławce i sobie pomagają. Bo Hania to zdecydowanie humanistka, a Tosia umysł ścisły. Specjalistka od matematyki.

Dlatego tak wielkim przeżyciem dla obu dziewczynek i ich rodziców, pani Karoliny i pana Arka była rozłąka. Długa i naznaczona wielkimi obawami. Bo Hania nagle zachorowała.

– To był grudzień 2016 roku. Święta Bożego Narodzenia. Hania zaczęła gorączkować. Zupełnie nie wiadomo skąd. I niczym się tej temperatury nie dało zbić – opowiada pani Karolina. Mama Hani. – Leki przeciwgorączkowe działały tylko przez chwilę i zaraz temperatura się niebezpiecznie podnosiła.

Ciocia dziewczynek, która jest lekarzem, jeszcze w czasie świąt zbadała Hanię. Wyglądało na to, że nic jej nie jest. Ale temperatura nadal nie chciała spadać. Sytuację udało się opanować dopiero po tygodniu. Silnymi lekami przeciwbakteryjnymi.

 

 

 

Ale po dwóch tygodniach historia się powtórzyła. Znów pojawiła się wysoka temperatura, znów nie działały żadne leki przeciwgorączkowe. Pani Karolina zabrała Hanię do jej pediatry w przychodni. Ogromne znaczenie dla całej dalszej historii Hani miało to, że pan doktor nie dał się zwieść objawom. Pierwsza rzecz, jaką zrobił po zbadaniu dziewczynki, było zlecenie morfologii. Podstawowych badań krwi. Następnego dnia Hania z mamą były już w szpitalu w Rawiczu. Wyniki morfologii okazały się tak niepokojące, że aż do pani Karoliny dzwonili z przychodni, żeby nie czekać ani chwili. Jeszcze tego samego dnia w szpitalu powtórzone zostały wszystkie badania.

– Podejrzenia się potwierdziły. To była ostra białaczka limfoblastyczna. Pan doktor powiedział mi, że już kontaktował się z kliniką Przylądek Nadziei i że mamy tam pojechać – wspomina pani Karolina. – Już następnego dnia karetka wiozła nas do Wrocławia.

Czas w przypadku dziecięcych nowotworów, również przy białaczkach, gra olbrzymią rolę. Dlatego szybkie wykrycie niebezpieczeństwa działało na korzyść Hani. Ale sytuacja była poważna.

Punkcja przeprowadzona we wrocławskiej klinice potwierdziła diagnozę. Lekarze od razu rozpoczęli podawanie chemii. Od stycznia do kwietnia Hania z mamą nie opuszczały szpitala ani na chwilę. Tata, pan Arek przyjeżdżał tak często jak mógł. Często przyjeżdżali z Tosią, żeby rodzina mogła jak najczęściej być razem.

 

 

– Na początku było całkiem lekko, Hania dzielnie znosiła leczenie ale w końcu nadszedł kryzys – wspomina pani Karolina. – Doskwierała przede wszystkim rozłąką i tęsknota. Było dużo łez, dużo smutku. Dziewczynkom, które spędzały ze sobą dotąd cały czas, bardzo siebie brakowało. Tłumaczyłam im jak umiałam co się dzieje. Ale sześciolatkom było trudno to zrozumieć.

W czasie leczenia Hani było wszędzie pełno. W całym szpitalu. Pojawiały się z mamą dosłownie na wszystkich zajęciach, organizowanych dla dzieci przez zespół psychologów z Kliniki Mentalnej i wolontariuszy Fundacji “na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową”.

– Najbardziej lubiła naukowy Klub Einsteina, warsztaty kulinarne i sensoplastykę – uśmiecha się pani Karolina. – A kiedy w szpitalu odwiedzała nas Tosia z tatą, Hania zabierała siostrę na wszystkie możliwe zajęcia. Czasem nawet wyjeżdżały z tatą wcześniej, żeby tylko Tosia zdążyła na fajne zajęcia w szpitalu. I żeby wziąć w nich udział razem.

Dziewczynki były dla siebie ogromnym wsparciem, które pomogło Hani przetrwać trudy leczenia. A Tosi poradzić sobie z rozłąką z siostrą i z mamą.

Na przełomie marca i kwietnia zapadła decyzja, że Hania musi mieć przeszczep szpiku. Pani Karolina i pan Arek przeszli badania zgodności genetycznej i okazało się, że nie mogą być dawcami szpiku. Tosia też nie mogła oddać swoich komórek siostrze. Są aż za bardzo podobne i było ryzyko, że nowotwór, który poradził sobie z systemem odpornościowym Hani będzie umiał pokonać również szpik drugiej bliźniaczki.

Trzeba było szukać dawcy niespokrewnionego. Ruszyły więc poszukiwania. Na całym świecie. W rejestrach dawców znalazły się tylko trzy osoby, które nadawały się na dawcę dla Hani. Sytuacja mocno zaczęła się jednak komplikować, kiedy okazało się, że pierwsza i druga osoba z tej listy nie może oddać szpiku…

 

 

– Pamiętam jak dziś, że w moje urodziny zadzwonił telefon. Ale nie z życzeniami. Dzwonił profesor Kałwak z Przylądka Nadziei z informacją, że trzecia osoba z listy się zgodziła. Że mamy dawcę – głos pani Karoliny drży na samo wspomnienie. – To był najpiękniejszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć na te urodziny.

Na oddziale przeszczepowym w Przylądku Nadziei Hania zaskoczyła wszystkich. Po megachemii, która miała przygotować ją do zabiegu, dziewczynka miała olbrzymi apetyt. To się rzadko zdarza, bo chemia z reguły wywołuje poparzenia śluzówek. Nie tym razem.

– Lekarze się dziwili, jak to możliwe – uśmiecha się pani Karolina. – A Hania się bardzo denerwowała. Słowo “przeszczep” brzmi przecież groźnie. Ale okazało się, że tak naprawdę to tylko kroplówka. Hania cały zabieg po prostu przespała. A kiedy się obudziła, powiedziała mi “mamo, chciałabym pierogów!”

Regeneracja po przeszczepie postępowała błyskawicznie. Już jedenaście dni po podaniu szpiku Hania z mamą mogły wyjść na pierwszy spacer. W listopadzie, miesiąc po przeszczepie Hania była już w domu. Potem poszło już z górki. Najpierw cała rodzina pojawiała się na kontrole Hani co tydzień. Z czasem odstęp między wizytami w klinice się wydłużał. Dwa tygodnie, miesiąc, kwartał… Dziś już można powiedzieć, że Hania, Tosia, pani Karolina i pan Arek przyjeżdżają co kilka miesięcy odwiedzić przyjaciół, znajomych i lekarzy z kliniki. Bo wyniki są dobre i tak już ma zostać.

 

 

 

Ale to nie koniec zaangażowania Hani, Tosi i ich rodziców w życie Przylądka Nadziei i Fundacji “Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową”. Zaangażowały się bardzo mocno w pomaganie innym dzieciom, które mierzą się z groźnym przeciwnikiem. Dwa lata temu wzięły udział w kampanii 1%, pomagającej zbierać fundusze na leczenie dzieci chorych na raka. We wrześniu będą ambasadorkami edukacyjnej kampanii Złota Wstążka. Tłumaczą rodzicom co robić, kiedy dowiadują się że ich dzieci – tak jak kiedyś Hania – chorują na białaczkę.

– Kiedy dziewczynki dowiedziały się, że mogą wziąć udział w takim przedsięwzięciu, bardzo się ucieszyły i od razu zgodziły – mówi pani Karolina. – Pytały po co jest ta akcja i jak tylko im wytłumaczyłam, bez wahania postanowiły pomóc. Bo może dzięki temu rodzice będą wiedzieli co robić, kiedy ich dziecko zachoruje.

Dzięki Hani, Tosi i ich rodzicom przez cały wrzesień będzie głośno o tym, jak ważna w przypadku białaczki jest szybka diagnoza, co robić kiedy już się pojawi i jak radzić sobie podczas terapii. Bo obie dziewczynki, pani Karolina i pan Arek wiedzą o tym doskonale. I tą wiedzą chcą się podzielić z nami wszystkimi.

 


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław