Julka Faltyn pochodzi z Bolesławca. Chętnie spędza wolny czas poza domem. Uwielbia podwórkowe zabawy, jazdę na hulajnodze, rowerze albo traktorze w towarzystwie taty lub dziadka. Dziewczynka jest zapaloną rolniczką i kiedy tylko jest u dziadków, chętnie pomaga we wszystkich pracach: doglądaniu kur, podlewaniu roślin i zbieraniu jajek.
– Julka jest bardzo samodzielną dziewczynką. Często pozytywnie zaskakuje nas swoim myśleniem, biegnącym jak na trzylatkę bardzo ciekawymi torami – mówi jej mama, pani Svitlana. – Córeczka marzy, żeby jak najszybciej pójść do przedszkola, jest ciekawa świata i kocha zwierzęta. U babci gania koty i bawi się z psami. Nie lubi tylko wron – śmieje się mama dziewczynki.
W domu Julia lubi pomagać swojej mamie w kuchni, dlatego w małym paluszku ma przepisy na naleśniki, pierogi czy pizzę. Chętnie bawi się też w swoim pokoju: układa klocki i puzzle, przebiera się za księżniczkę, a czasami urządza prawdziwy salon piękności, w którym układa wymyślne fryzury albo maluje paznokcie swojej mamie. Jednak największą miłością dziewczynki są pływanie i kolej.
– U babci Julka miała spory basen, a odkąd wyprowadziliśmy się do Bolesławca, marzy o własnym – mówi mama. – Niestety, obecnie walczymy w szpitalu z neuroblastomą i o pływaniu Julka musi zapomnieć. Nie chce o tym słyszeć, dlatego w szpitalnej sali pływa „na sucho” w okularach w żabki. Julcia kocha też kolej, dlatego w czasie każdego pobytu w domu chodzimy na dworzec PKP, gdzie podziwia pędzące pociągi towarowe lub osobowe. A jak maszynista zatrąbi, to dopiero jest radość! – dodaje ze śmiechem pani Svitlana.
Jednym z marzeń dziewczynki jest właśnie podróż pociągiem, w którą zamierza wyruszyć razem z młodszą siostrzyczką, jak tylko wygra z chorobą.
Julka była zawsze okazem zdrowia, przepełniała ją radość i energia. Jednak od jakiegoś czasu coraz częściej zdarzały jej się zaparcia, a jej oczka stały się podkrążone. Wizyty u lekarza nie przyniosły odpowiedzi. Dziewczynka miała być pod kontrolą rodziców, stosować dietę oraz wspomagające leki.
– Pewnego dnia podczas kąpieli mój mąż wyczuł na ciele Julki coś twardego – wspomina pani Svitlana. – Od razu pojechaliśmy do lekarza. Dał nam skierowanie na badanie USG, ale znalezienie wolnego terminu graniczyło z cudem, bo był to akurat Wielki Piątek. Mąż zabrał w końcu córkę do Lubina. Po badaniu zadzwonił i powiedział, że lekarz znalazł w ciele córki piętnastocentymetrowego guza. W tej sekundzie świat się nam zawalił, nasze życie i marzenia runęły. Zaraz po telefonie musiałam spakować walizki Julki i męża, bo córka miała natychmiast trafić do szpitala. Zdążyłam się tylko z nimi pożegnać, a sama zostałam w domu z naszą drugą córeczką, miesięczną Alicją. Pierwszy raz byliśmy rozdzieleni. Jednak trzeba było ratować Julkę – wspomina mama dziewczynki.
Jeszcze tego samego dnia, 2 kwietnia 2021 roku, Julka została przyjęta do Przylądka Nadziei.
Początkowo lekarze nie mieli pewności, jaki dokładnie nowotwór zaatakował organizm dziewczynki (wśród podejrzanych był również Guz Wilmsa), ale Julka od razu otrzymała chemioterapię ratującą życie. Po badaniu histopatologicznym lekarze mieli już pewność, że to neuroblastoma.
– Julia źle reagowała na leczenie – wspomina pani Svitlana. – Często miała gorączkę, był moment, że przez tydzień nic nie jadła ani nie wstawała z łóżka. Ale chemia zadziałała i zmniejszyła guza do około 4 centymetrów. Potem, pod koniec sierpnia 2021 roku czekała nas operacja – wspomina mama Julki.
Lekarze musieli usunąć dziewczynce lewą nerkę oraz nadnercze, z którego wychodził guz. Kiedy tylko pacjentka doszła do siebie, trafiła na oddział transplantologii, gdzie pod koniec września czekał ją autoprzeszczep. Leczenie wciąż mocno wpływało na samopoczucie Julki. Przestała reagować na polecenia lekarzy, taty i mamy, nie chciała jeść i była wycieńczona. Wkrótce, kiedy poczuła się lepiej, opuściła szpital i dopiero po dwóch dniach spędzonych w gronie rodziny zaczął jej wracać apetyt.
Kolejnym krokiem w walce z chorobą była radioterapia, w trakcie której Julka nabawiła się norawirusa.
– Julcia miała gorączkę i krwawe biegunki – mówi pani Svitlana. – Kiedy uporaliśmy się z wirusem i myślałam, że wszystkie kłopoty są za nami, lekarze oznajmili, że na jajniku córki jest zmiana, ale podejrzewali, że to zwykły krwiak wywołany leczeniem. Mieliśmy obserwować córkę i nie martwić się na zapas. Do domu wróciliśmy zaledwie na 3 dni – wspomina mama dziewczynki.
Znów pojawiła się gorączka, bóle brzuszka i wymioty. Podczas kolejnego badania USG lekarze zauważyli, że zmiana na jajniku nieznacznie urosła, a jelita dziewczynki się zrosły i konieczna była operacja. Julka musiała wrócić na salę operacyjną. Usunięto fragment układu pokarmowego i zmianę na jajniku. Niestety w wyniku kolejnych badań pojawiło się podejrzenie, że Julka ma wzowę.
– Szykowaliśmy się do immunoterapii, ale teraz musimy zaczekać – mówi mama Julki. Córka małymi kroczkami wraca do sił i bardzo tęskni za swój ukochaną siostrzyczką i tatą. Julka jest silną i mądrą dziewczynką. Kiedyś powiedziała mi żebym nie płakała, bo razem prze to przejdziemy – dodaje pani Svitlana.
Kibicujmy wyzdrowieniu dziewczynki oraz jej szybkiemu powrotowi do rodziny i zabawy. Życzymy, żeby wkrótce wskoczyła do basenu i pojechała na wycieczkę pociągiem, lecz przede wszystkim, żeby cieszyła się zdrowiem i beztroskim dzieciństwem.
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław