Nasi Podopieczni

Pomóżmy Kai wygrać z neuroblastomą. Żaden rak nie pokona tego uśmiechu! - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Apr 9, 2020 1:46:00 PM

Pani doktor miała łzy w oczach, kiedy musiała powiedzieć pani Oldze, co wykrył tomograf w główce jej dwuletniej córeczki. Ogromny guz widać już było na skroni i wypychał lewe oczko, zajmował kości twarzy. Pod rodzicami ugięły się nogi i zawalił się świat. Ale tylko na moment. Bo to nie czas, żeby się załamywać! To czas, żeby zrobić wszystko co możliwe, żeby pomóc Kai pokonać złośliwy nowotwór. Lekarze z Warszawy i Wrocławia robią wszystko, co w ich mocy. W internecie powstała cała społeczność dobrych ludzi, niosących wsparcie.

Kaia Maślanka-Marciniak ma dwa lata i z buzi nie znika jej uśmiech. Uśmiechała się już w brzuchu mamy, kiedy rodzice “podglądali” ją podczas badania USG! Jest wyjątkowo towarzyska, otwarta na ludzi, na świat i bardzo, bardzo rezolutna. Oraz energiczna.

– Wniosła w nasze życie niesamowicie dużo radości. Uzupełniła naszą rodzinę i dała mnóstwo szczęścia. Nasza starsza córka, Mila, nie mogła się jej doczekać! Bardzo chciała mieć siostrę – opowiada pani Olga, mama Kai.

Kaia od razu uznała, że poznawanie świata jest wyjątkowo interesującym zajęciem. Dlatego szybko nauczyła się chodzić, bo tak jest zdecydowanie łatwiej zaspokajać ciekawość. Utrzymanie jej w pokoju, nie mówiąc o łóżeczku, to dla rodziców – pani Olgi
i pana Bogdana – nie lada wyczyn! Z mówieniem też postanowiła nie marnować czasu. Ba! Kiedy tylko może, to śpiewa! Od rana do wieczora. Z przerwami na tańczenie. Ulubiona piosenka to “Baby Shark”, ale repertuar Kaia ma bardzo szeroki. Piosenki polskie
i angielskie. Oraz najzabawniejsze miksy jednych i drugich.

– Znajomi nazwali Kaię “osiedlowy budzik”, bo kiedy tyko wstanie, biegnie na balkon i głośno rozmawia z każdym, kogo zobaczy – śmieje się mama. – W szpitalu na oddziale to samo. Zagaduje lekarzy, panie pielęgniarki, pomaga pchać wózki na korytarzach.

Fanka Świnki Peppy, elfa Bena oraz wróżki Holly. I miłośniczka książek. Ale… to ona woli czytać innym. Kiedy ktoś chce jej poczytać książkę, po chwili Kaia decyduje, że pora na zamianę ról. I to ona będzie czytać. Oczywiście po swojemu. Bo wyobraźni jej nie brakuje!

Kaia, Mila, pani Olga i pan Bogdan mieszkali w Australii, w Sydney. Rodzice tam pracowali, dziewczynki chodziły do szkoły
i przedszkola. W styczniu tego roku pani Olga postanowiła przyjechać z Kaią do Polski, żeby doprowadzić do końca projekt, nad którym pracowała od dłuższego czasu i miał się skończyć dużą konferencją w Warszawie. Lepiej było dopiąć wszystko, będąc na miejscu. Krótko przed wylotem pojawiły się jednak pierwsze niepokojące sygnały.

– Kilka dni przed wylotem Kaia dostała gorączki i zaczęła wymiotować. Inne mamy z przedszkola mówiły mi, że ich dzieci miały podobne objawy. Poszliśmy do lekarza, żeby sprawdzić co się dzieje i czy będziemy mogły polecieć do Polski – opowiada pani Olga. – Pani doktor uznała, że to infekcja wirusowa. I faktycznie, po kilku dniach objawy zniknęły, a Kaia wróciła do formy i odzyskała energię. Ale na krótko. Kolejnego dnia obudziła się osowiała i smutna. Zupełnie jak nie ona.

Choć tym razem nie było gorączki ani wymiotów, rodzice pojechali z dziewczynką do szpitala. Zaniepokoiło ich dodatkowo lekko podpuchnięte oczko. Lekarze Kaię przebadali kolejny raz, poobserwowali i uspokoili panią Olgę i pana Bogdana, że wszystko jest
w porządku. Mogą lecieć.

Kaia faktycznie kolejnego dnia odzyskała dobry humor. Nawet więcej! Kiedy tylko wsiadła z mamą do samolotu, znów była
w swoim żywiole. Wszystko było ciekawe, każdy zakamarek warty odwiedzenia i każdy pasażer odpowiednią osobą do zamienienia choć kliku słów. Albo nawet kilkuset. Tak, dziewczynka znów była sobą!

Niestety, tylko na chwilę. Krótko po przylocie, kiedy dotarły do Ciechanowa – tam mieszka mama pani Olgi i tam zatrzymały się
z Kaią na czas pobytu w Polsce – wróciły niepokojące objawy: brak energii, wymioty, złe samopoczucie. Do tego doszła jeszcze coraz wyraźniejsza opuchlizna na skroni. Zaniepokojona pani Olga wybrała się więc do pediatry.

– Pani doktor zbadała Kaiunię. Osłuchowo wszystko było jednak dobrze. Stawialiśmy więc na to, że to jet-lag. Efekt długiego lotu – opowiada pani Olga. – Ale kiedy przez kilka dni nie było poprawy, trafiliśmy do szpitala
w Ciechanowie. Tym bardziej, że wydawało mi się, że lewe oczko robi się coraz bardziej wytrzeszczone. Czułam, że coś jest nie tak.

Kaia znów przeszła serię badań. Tym razem już bardziej specjalistycznych. USG brzucha nic nie pokazało. Dno oka było czyste, neurologicznie też wszystko w porządku. Badanie USG skroni wykazało guzek, ale lekarze uspokajali, że nie jest unaczyniony
i pewnie to skutek jakiegoś uderzenia, o które przecież u dwulatka wcale nie trudno podczas zabawy. Lekarze uznali jednak, że zatrzymają dziewczynkę na obserwację. Chcieli też zrobić tomografię.

– Ja zaczęłam szukać, gdzie w Warszawie mogę zrobić rezonans magnetyczny. To jednak mniej obciążające badanie od tomografii – wspomina mama Kai. – Tymczasem okazało się, że Kaia ma bezobjawowe zapalenie płuc, którego żaden lekarz wcześniej nie zauważył. Trzeba jej podać antybiotyki. A to wykluczyło rezonans i przesunęło termin tomografii.

Kolejny tydzień pani Olga i Kaia spędziły w izolatce szpitala w Ciechanowie. Dziewczynka źle znosiła całą sytuację. Była niespokojna, dużo płakała. Co gorsza, siniak na lewej powiece wciąż rósł. Rósł też niepokój pani Olgi. Z każdym dniem coraz bardziej.

– Kiedy w końcu doczekaliśmy się badania tomografem, kiedy tylko zamknęły się drzwi od pracowni i zostałam na korytarzu, już czułam, wiedziałam, że coś jest nie tak – pani Oldze głos łamie się na samo wspomnienie tych chwil. – Po badaniu pan anestezjolog wyszedł i zapytał od jak dawna Kaia ma ten guzek na skroni. Nic więcej nie powiedział.
Po chwili zobaczyłam naszą panią doktor. Szła do mnie ze łzami w oczach, a pode mną ugięły się nogi…

To, co usłyszała pani Olga było dla niej jak cios. Badanie pokazało ogromne zmiany w głowie Kai. Lekarze nie wiedzieli nawet, jak to opisać. Podejrzewali raka mózgu. Guz był duży, z naciekami. Pani doktor podjęła decyzję, żeby natychmiast wysłać dziewczynkę do szpitala w Warszawie. Do Centrum Zdrowia Dziecka.

– To był dla mnie szok. Byłyśmy kompletnie nieprzygotowane. Żadnych ubrań na taką drogę…. Kurteczkę dla Kai pożyczyła nam pani doktor
– opowiada pani Olga. – Zdążyłam tylko zadzwonić do męża, żeby kupował bilety do Warszawy i jak najszybciej przylatywali tu z Milą.
Bo nasza Kaieczka jest bardzo, bardzo chora.

Pani Olga wspomina jeszcze jeden moment. Kiedy tylko przekroczyli próg CZD Kaia się uspokoiła. Tak, jakby czuła, że trafiła
w odpowiednie miejsce. Że już nie musi się martwić, bo tutaj dostanie pomoc i wszystko będzie dobrze.

– I mnie się udzieliła ta atmosfera. Nie umiem tego wytłumaczyć.
Ale właśnie wtedy poczułam, że będzie dobrze – opowiada mama Kai.
– Wiedziałam, że musimy być teraz silne, że będziemy walczyć i tę walkę wygramy. Bo Kaia musi żyć!

Od tej chwili wszystko potoczyło się już błyskawicznie. Błyskawiczna diagnostyka i szczegółowe badania pozwoliły szybko postawić diagnozę. Neuroblastoma. Wyjątkowo złośliwy i agresywny nowotwór układu nerwowego. Guz w głowie Kai był bardzo duży. 5,5×4,5×5 centymetrów. To właśnie on wypychał dziewczynce oczko i powodował obrzęk skroni. Co gorsza, jest nieoperacyjny. Umiejscowiony jest w takim miejscu, że nie można go usunąć.

Przypdek Kai okazał się o tyle nietypowy, że neuroblastoma zazwyczaj ognisko pierwotne ma w okolicach jamy brzusznej. Tym razem jednak największe zmiany były w główce dziewczynki. To był przerzut z bardzo malutkiego, niezauważalnego wręcz ogniska w brzuszku.

Pani Olga i pan Bogdan stanęli przed wyborem: leczyć się w Polsce, czy jednak wracać z Kaią do Sydney, do Australii. Na zastanawianie się nie było czasu. Trzeba było działać błyskawicznie. Postanowili, że zostają.

– To była trudna decyzja. Przede wszystkim ze względu na Milę. Jej świat stanął na głowie jeszcze bardziej, niż nasz. Musiała zabrać kilka najukochańszych drobiazgów, szybko się spakować i… zaczynać wszystko od początku – głos pani Olgi drży, kiedy wraca pamięcią do tamtych chwil. – Ale uznaliśmy, że tak będzie bezpieczniej. Nie wiadomo, jak Kaia zniosłaby taką podróż. Poza tym na świecie już zaczynała się pandemia koronawirusa.

Wyniki testów genetycznych MYNC wyszły dodatnio, co oznacza że to jeszcze dodatkowo groźniejsza, bardziej złośliwa odmiana nowotworu z dużym ryzykiem wznowy. Kaia natychmiast rozpoczęła chemioterapię. Od razu najmocniejszy protokół, żeby opanować rozwijający się w głowie przerzut.

– Modlimy się we wszystkich językach świata, żeby się cofnął. Żeby udało się go zmniejszyć i całkowicie pozbyć – mówi z nadzieją pani Olga.
– Jesteśmy dobrej myśli, a sytuacja zmienia się z dnia na dzień.

Z ośmiu zaplanowanych cykli chemioterapii Kaia ma już za soba pięć i właśnie szykuje się do szóstego. Dotychczasowe leczenie
i dobra opieka dają nadzieję. Dużo nadziei. Guz w główce zareagował i zaczyna się wycofywać. To bardzo dobry znak! Oznacza, że pod wpływem podawanych leków może się całkiem rozpaść, a wtedy możliwa będzie operacja i usunięcie pierwotnych zmian
w brzuszku.

– Potem Kaię czeka pobranie komórek, megachemia i przeszczep
– wylicza pani Olga. – Po tym wszystkim immunoterapia. Podanie antyciał, które podnoszą szansę na całkowite wyzdrowienie Kai do 50%.
To dla nas taka przysłowiowa szklanka do połowy pełna.

Na przeszczep i potem na immunoterapię Kaia przyjedzie do Wrocławia. Do kliniki Przylądek Nadziei, która jest największym dziecięcym ośrodkiem przeszczepowym w Polsce. Tak będzie bezpieczniej dla dziewczynki, żeby obie te terapie przejść w jednym miejscu. Jest tylko jeden problem. Immunoterapia nie jest refundowana, a jej koszt to ponad 700 tysięcy złotych, które rodzice będą musieli pokryć z własnej kieszeni. To astronomiczna kwota, dlatego w jej zebraniu pomoże Fundacja “Na Ratunek Dzieciom
z Chorobą Nowotworową”.

Kaia i cała rodzina już teraz otrzymuje mnóstwo wsparcia i miłości. Z całego świata! Mnóstwo słów otuchy, pomocy dla rodziców. Tak bardzo potrzebnych ze względu na pandemię koronawirusa.

– Wspaniali ludzie pomogli nam zorganizować mieszkanie w Warszawie, robią zakupy, żebyśmy nie musiały wychodzić – opowiada pani Olga.
– Na Facebooku powstała nawet strona, na której te cudowne osoby stworzyły społeczność przyjaciół naszej Kaieczki. A ja wrzucam tam na bieżąco informacje o tym, jak przebiega leczenie. Kaia bardzo, bardzo kocha ludzi i teraz ta miłość do nas wraca. I utwierdza w przekonaniu, że wszystko już będzie dobrze.


2 maja 2020 doszło do niezwykłego wydarzenia, jakie dla Kai rozegrało się… na CAŁYM ŚWIECIE Aż 1194 uczestników w ponad 70 miejscach z 12 krajów na trzech kontynentach wyszło z domów, żeby rekreacyjnie się poruszać i spalić trochę kalorii. A przy okazji pomóc zdobyć pieniądze potrzebne na leczenie! W wydarzeniu Wszędzie, ale razem! Express na ratunek Kai uczestnicy spalili 850 tysięcy kalorii i zebrali 13 089 złotych! A my pomagamy dalej!

[aktualizacja 30 czerwca 2020]

Lato przynosi dużo dobrych wiadomości i kolejne promyki nadziei! Wyniki kolejnych badań dodawały coraz więcej otuchy. Chemia zadziałała, rak wycofał się do tego stopnia, że możliwe było zaplanowanie i przeprowadzenie operacji wycięcia pierwotnego guza
z brzuszka Kai. W wielkim napięciu i wszyscy czekaliśmy na doniesienia z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.

– Po rozmowie z chirurgiem wiem już, że ze względu na położenie guza operacja nie będzie aż tak prosta, jak tego oczekiwałam – pisała pani Olga do wszystkich trzymających kciuki za dziewczynkę. – Wiem jednak, że Kaia jest w dobrych rękach.

16 czerwca dziewczynka przeszła operację, a guz został usunięty w całości. A wyniki histopatologii dodatkowo podnoszą na duchu. W wyciętym guzie lekarze nie znaleźli „żywego utkania nowotworowego”. To bardzo, bardzo dobra wiadomość!

Kaia kończy właśnie kolejny, 10 cykl chemii i pomału pakują już z mamą walizki. Za trzy tygodnie będą już we Wrocławiu,
w Przylądku Nadziei. Tutaj Kaia przejdzie przeczep szpiku i zacznie przygotowania do immunoterapii. Do celu zbiórki na sfinansowanie tego nowoczesnego, ale nierefundowanego leczenia brakuje już tylko 50 tysięcy złotych. Prosimy o pomoc na tej ostatniej prostej.
O udostępnianie i nawet drobne wpłaty. Żeby Kaia raz na zawsze rozprawiła się z rakiem i mogła znów cieszyć się normalnym dzieciństwem. DZIĘKUJEMY!

Aktualizacja 3 grudnia 2020

Dobre wieści prosto z Przylądka Nadziei! Mała Kaia właśnie zaczyna immunoterpię. Ostatnią prostą na drodze do całkowitego pokonania groźnego nowotworu, neuroblastomy. Kochani, wszyscy trzymajmy MOCNO kciuki za naszą małą wojowniczkę, jej mamę Olgę i całą rodzinę? To Miłość w czasach raka.


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław