Przez pierwsze dwanaście miesięcy życia Kubuś rozwijał się prawidłowo. Jako niemowlę chętnie się bawił i uwielbiał się przytulać. Prawdziwy pieszczoch. Profilaktyczne badania wychodziły zawsze pozytywne. Któregoś dnia pani Ewa – mama chłopca zabrała syna na standardowy bilans, przez który przechodzą wszystkie dzieci. Okazało się, że Kubuś ma sporą niedowagę.
– Lekarz podejrzewał, że powodem może być szybka przemiana materii lub genetyczne uwarunkowania po mnie lub mężu – wspomina mama chłopca. – Dostaliśmy skierowane na szczegółowe badania, które nie wykazały żadnej choroby.
Co jakiś czas chorował i tak mama tłumaczyła sobie jego osłabienie. Chociaż badania były co jakiś czas powtarzane, pani Ewa czuła niepokój i bardzo się martwiła o zdrowie synka. Niedługo stracił apetyt, był bardzo blady i radość, która mu towarzyszyła gdzieś uleciała. Któregoś dnia chłopiec bawił się i biegnąc, uderzył się w wieszak, na którym wisiał papierowy ręcznik.
- Chwilę popłakał, ale zaraz zapomniał i bawił się jakby nigdy nic. Po jakimś czasie zwymiotował obiad i pojawił się stan podgorączkowy. Natychmiast pojechaliśmy na pogotowie – wspomina mama Kuby, podając synkowi ulubioną zabawkę. – Pani doktor zauważyła wypuklenia na klatce piersiowej i zapytała czy syn się ostatnio nie uderzył. Skierowała nas na prześwietlenie. Zakładałam, że w najgorszym przypadku doszło do pęknięcia jakiejś kości.
Lekarze podejrzewali, że przyczyną wypukleń na klatce piersiowej i złego samopoczucia chłopca może być nowotwór. Pani Ewa nie chciała w to uwierzyć. Przecież jeszcze kilka dni wcześniej była ze wszystkimi wynikami u lekarza i nie było podstaw do zdiagnozowania tak poważnej choroby.
Chłopiec w trybie natychmiastowym został przewieziony karetką do Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego przy ul. Fieldorfa, gdzie trafił na stół operacyjny. Chirurg założył chłopcu drenaż przebiegający przez guza oraz pobrał jego wycinek w celu dokładnego zbadania przyczyny choroby.
– Na OIOM-ie są wyznaczone godziny odwiedzin pacjentów. Tak bardzo martwiłam się o zdrowie i życie mojego dziecka, że przychodziłam do szpitala o bardzo wczesnych godzinach i siedziałam pod drzwiami do pokoju w którym leżał Kubuś – pani Ewa na samo wspomnienie mocniej tuli do siebie syna. – Czekałam na moment, w którym ktoś wejdzie lub wyjdzie z jego sali aby choć na chwilę zobaczyć ukradkiem, czy śpi i jak się czuje. Na szczęście obyło się bez intubacji.
Okazało się, że wybrzuszeniem na klatce piersiowej jest dziesięciocentymetrowy mięsak – nowotwór złośliwy, który zaatakował płuca Kubusia. W momencie, w którym uderzył się o wieszak, jego stan już był bardzo ciężki, ponieważ choroba rozwijała się przez długi czas.
– Byłam w szoku, to było jak zderzenie z tramwajem – mama Kuby aż ociera łezkę z kącika oka. – Mój synek był przecież regularnie badany!
W szpitalu przy ul. Borowskiej chłopiec powoli do siebie dochodził. 4 października trafił do Przylądka Nadziei, gdzie rozpoczął leczenie onkologiczne. Obecnie jest w trakcie przyjmowania chemioterapii – przechodzi cykle średnio co trzy tygodnie. W międzyczasie otrzymuje winkrystynę. Lekarze planują kontynuować chemioterapię przez następny rok, a także zamierzają dołączyć radioterapię.
Tomografia pokazała, że leczenie już spowodowało znaczne zmniejszenie guza, jednak jeszcze nie kwalifikuje się do operacyjnego usunięcia. Za bardzo przylega do płuc.
– Jesteśmy w Przylądku co kilka dni i spędzamy tutaj średnio trzy doby. Jeżeli w międzyczasie Kubuś się przeziębi, pobyt w klinice jest przedłuża – wzdycha mama chłopca. – Po chemioterapii często występują tzw. spadki, więc konieczne jest podawanie krwi i płytek.
Z początku maluch bardzo źle znosił pobyt w szpitalu. Bał się dotyku pielęgniarek i lekarzy, bo kojarzyło mu się to z kłuciem i bólem. Teraz już przyzwyczaił się do Przylądka Nadziei i bardzo dobrze znosi całą sytuację. Bawi się, ogląda bajki, jest aktywny i towarzyski i często się tuli do mamy.
– Cieszę się, że mogę z nim tutaj być i się nim opiekować, dzięki temu czuję się dużo spokojniej. Czasami zamieniamy się z mężem, ponieważ mamy starszego syna Piotra, który również wymaga mojej opieki i uwagi – opowiada mama Kuby. – Piotruś często odwiedza chłopca w szpitalu i razem się bawią. Z początku bardzo źle zniósł stan brata. Był smutny i miał depresję. Jak my wszyscy.
Sytuacja w jakiej znalazł się mały Kubuś spowodowała trudności w mówieniu. Przed chorobą dobrze się rozwijał, szybko zaczął mówić, teraz używa tylko pojedynczych słów. Rodzice wybierają się z nim do logopedy, który podpowie, jak mogą z nim pracować, żeby znowu pięknie mówił.
Kuba spędza czas na zabawie i oglądaniu bajek. Jest za mały, żeby bawić się z innymi dziećmi. Czeka go jeszcze rok chemioterapii, radioterapii i jeżeli wszystko pójdzie dobrze – operacja wycięcia guza. Pani Ewa ma nadzieję, że już niedługo na stałe wrócą do domu. I ma świadomość, że będzie musiała nauczyć się stanowczości.
– Czasami jak mały nie dostanie tego, czego chce, wpada w histerię, płacze i się obraża. Jednak ciężko jest mu czegokolwiek odmówić po tym co przeszedł – mama głaszcze pieszczotliwie głowę Kuby. – Lekarze kazali mi przygotować się na każdą ewentualność, dlatego teraz cieszę się, że rozrabia. Bo to jest oznaka zdrowia.
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław