Nasi Podopieczni

Kuba walczy z guzem mózgu - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Feb 7, 2021 8:23:00 AM

Szesnastoletni Kuba kocha wojsko i militarne klimaty. Jednak nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu wyruszyć na wojnę najpoważniejszą z możliwych. Od dwóch miesięcy walczy z guzem, który umiejscowił się w pniu mózgu. W Polsce lekarze nie mogą mu pomóc. Operacji chcą podjąć się specjaliści z Hanoveru. Jednak cena za życie to ponad 300 tysięcy złotych. Kuba nie może czekać. Operacja musi się odbyć jak najszybciej. A rodziców na nią nie stać.

Kuba marzył o szkole wojskowej. Pod koniec gimnazjum zaczął się bardzo przykładać do nauki, bo wiedział, jak ważne są dobre stopnie, żeby się do niej dostać. Nad książkami spędzał wiele godzin, aż wyczerpany zaczął przy nich przysypać. W końcu nawet rodzice zauważyli, jak bardzo Kuba jest zmęczony. Jak często kładzie się po szkole spać, żeby zregenerować siły. Tłumaczyli to sobie dorastaniem i ogromną ilością nauki. Dziś już wiedzą, że właśnie w ten sposób dawał o sobie znać bardzo groźny przeciwnik, z którym przyjdzie się zmierzyć Kubie. Ale diagnozę poznali dopiero rok później… Po senności pojawiły się kolejne delikatne symptomy. Nikt nie wiązał ich w jedną całość, bo przecież dla każdego było logiczne uzasadnienie.

Kuba miał na przykład ustawić w poprzek sali gimnastycznej ciąg stołów. I w żaden sposób nie wychodziło to równo. To nie była chłopięca niedbałość, bo Kuba zawsze był niezwykle porządny. Patrzył na rząd stolików i nie widział, że stoi krzywo – wspomina Mirosław Witkowski, tato Kuby. – Wtedy to był drobiazg, na który nikt nie zwrócił większej uwagi. Dziś wiemy, że takie objawy dawał guz, który systematycznie rósł.

 

W tym czasie Kuba skończył gimnazjum, ale jednak nie zdecydował się na liceum wojskowe. Bał się testów sprawnościowych, bo zupełnie otwarcie mówił o tym, że nie może zrobić fikołka. Gdy tylko położył głowę na ziemi, przewracał się na bok. Wtedy myśleli, że to problemy z błędnikiem. Problemy były jednak na tyle dokuczliwe, że Kuba zupełnie zrezygnował z marzeń o wojsku. Kategorycznie powiedział rodzicom, że nie da rady, to nie dla niego. Zdecydował się na liceum ogólnokształcące. Zdał egzaminy i zaczął wakacje. Najpierw zaczął dorywczą pracę, a potem pojechał na wymarzony obóz militarny. Choć choroba niepostrzeżenie postępowała, on dalej chciał się realizować. I właśnie na obozie zdarzył się niewielki wypadek. Kuba biegł przez łąkę i uderzył się w konar drzewa. Nie stało się nic poważnego, ale wszystko to, co wydarzyło się później, chłopak interpretował właśnie jako wynik tego uderzenia. Bóle uszu i głowy, zawroty, zaburzenia ostrości widzenia. A w końcu coraz większe osłabienie i brak sił  nawet przy codziennych czynnościach. Kuba był pewien, że to wszystko wina tamtego uderzenia. Długo mierzył się z tym problemem sam. Rodzicom powiedział dopiero wtedy, gdy sytuacja była już dramatyczna. Do wszystkiego przyznał się dopiero po dwóch miesiącach, pod koniec września.

Któregoś dnia powiedział, że nie wie, co się z nim dzieje. Przyznał się, że zanosi go przy chodzeniu. Że raz nawet wszedłby pod samochód, ale w ostatniej chwili odepchnął go kolega – opowiada Mirosław Witkowski. – Cały czas byliśmy pewni, że to to problemy z błędnikiem. Dlatego umówiliśmy się na wizytę do laryngologa. Lekarka wykluczyła nasze przypuszczenia, ale zrozumiała, że dzieje się coś niedobrego, bo kazała nam szukać dalej.

 

 

Rezonans zrobili prywatnie, na własną rękę. Tak, żeby nie czekać kilka miesięcy. Na badanie pojechali 26 listopada. W niedzielę, tak, żeby Kuba nie musiał opuszczać szkoły.

– Gdy Kuba leżał w tej wielkiej tubie, moja żona poczuła, że jest bardzo źle. Zawładnęła nią intuicja i takie absolutne przekonanie, że zaraz się wydarzy coś nieuchronnego. Coś, co wywróci nam życie do góry nogami – opowiada ze łzami w oczach tato Kuby. – Wtedy ją uspokajałem, mówiłem: „Zobacz, jak spokojnie leży. Wygląda, jakby spał. Nic się nie dzieje”, ale sam czułem, jak ogarnia mnie coraz większy niepokój – dodaje pan Mirek

Nie wiedzieli wtedy, że radiolodzy już zobaczyli masę guza w głowie Kuby i zdecydowali się podać w trakcie badania kontrast, żeby sprawdzić, z czym mają do czynienia. Na opis rezonansu mieli czekać tydzień, ale już następnego dnia dostali telefon, że mają się zgłosić po wyniki.

– Próbowałem jeszcze wypierać to wszystko. Powiedziałem nawet żonie, że podrzucę ją do ośrodka po opis, a sam pojadę na zakupy… Podświadomie tak się broniłem przez tą straszną informacją – kręci głową pan Mirek. – Żona oczywiście się nie zgodziła. Razem usłyszeliśmy, że jest bardzo źle. Czas spowolnił niemiłosiernie. Tydzień ciągnął nam się jak miesiąc.

Po dwóch dniach trafili do kliniki onkologii dziecięcej. Kuba był konsultowany przez specjalistów – onkologów i neurochirurgów. Niestety wynik tych badań był bardzo niepomyślny. Cały świat zawalił im się przed Świętami Bożego Narodzenia w 2017 roku.

Guz jest umiejscowiony w pniu mózgu – zawiesza głos tato Kuby. – Lekarze zaczęli nas przygotowywać na najgorszy scenariusz. W Polsce lekarze nie dawali szans na całkowite wycięcie guza. Najlepsi neurochirurdzy w Warszawie mówili o tym, że mogą usunąć nie więcej niż 15% guza. To zdecydowanie za mało. Bo było wiadomo, że on i tak odrośnie.

Ruszyły dramatyczne poszukiwania ratunku na całym świecie. Cała rodzina wiedziała, że nie mają czasu. Guz rósł i leki, które podawali lekarze, tylko łagodziły objawy, a nie walczyły z chorobą. Niestety ani chemioterapia, ani żadne naświetlania nie zadziałają na guza. Jedyną szansą jest jego całkowite usunięcie.

– Wiedzieliśmy też, że im dłużej będziemy czekać, tym rokowania będą gorsze, dlatego mieliśmy ogromną determinację do tego, żeby znaleźć kogoś, kto przywróci nam wiarę w cud. Udało nam się dotrzeć do specjalistów w klinice w Hanoverze. To oni dali szansę na to, że Kubę uda się zoperować i całkowicie pozbyć nowotworu z głowy – tłumaczy tato Kuby.

30 stycznia Kuba pojechał na konsultacje do Hanoveru. Lekarze wyznaczyli termin przyjęcia Kuby na operację na 13 lutego. Wystawili też kosztorys. Cena za życie to ponad 300 tysięcy złotych. Dziś chodzi zatem o czas i pieniądze. Bo Kuba nie może czekać. Operacja musi się odbyć jak najszybciej. A rodziców po prostu na nią nie stać.

– Do tej pory mój kontakt z nowotworami był tylko taki, że słyszałem o kimś, że ktoś tam miał raka i umarł. Nie znałem historii z pozytywnym zakończeniem. Przyszło załamanie, bo zakładałem najczarniejsze scenariusze. Ale zrozumiałem, że taki myślenie nigdzie mnie nie zaprowadzi. Musimy działać i zrobić wszystko, żeby ratować Kubę. Poszedłbym nawet do piekła, żeby targować się o jego życie… – mówi ze łzami w oczach tato Kuby.

Dzięki pomocy tysięcy osób z całej Polski udało nam się zebrać pieniądze na operację Kubusia. Specjaliści z Hanoveru przeprowadzili ją w połowie lutego. Dziś chłopak bardzo powolutku wraca do sił. Kuba opuścił już intensywną terapię. Teraz przebywa w większym pokoju, gdzie czuwa przy nim mama. Musi dużo spać. Takie jest zalecenie lekarzy prowadzących. Przed nim mnóstwo pracy i ciężkiej rehabilitacji, ale wierzymy, że małymi kroczkami wróci do pełnej sprawności! Prosimy, bądźcie cały czas z nim! Kuba wciąż jeszcze potrzebuje wsparcia!

 

Z wielkim bólem żegnamy dzielnego wojownika Kubę. Długo i bardzo mężnie walczył z chorobą. Będziemy tęsknić za jego mądrością, dobrym sercem i wrażliwością, którą zarażał wszystkich wokół. Spoczywaj w pokoju wojowniku!

 


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław