Chłopiec pochodzi z urokliwej wioski – Szyldaka koło Ostródy na Mazurach. W grudniu 2016 roku pani Beata, mama Maksa, zauważyła że synowi powiększyły się węzły chłonne na szyi.
– Lekarz rodzinny, do którego pojechaliśmy, zapytał mnie czy mamy zwierzęta. Odpowiedziałam, że tak. Psy i koty. Dostaliśmy skierowanie na badania w kierunku toksoplazmozy – opowiada pani Beata.
Toksoplazmoza jest chorobą odzwierzęcą, pasożytniczą, która dotyka ludzi i zwierzęta. Wyniki badań były dodatnie, więc zalecono antybiotykoterapię, która trwała cały styczeń 2017 roku. Niestety leczenie nie pomogło, a poziom leukocytów drastycznie się obniżył. Pani doktor stwierdziła, że prawdopodobnie jednocześnie przechodził mononukleoeozę. Jest to ostra choroba zakaźna, którą wywołuje wirus przenoszony przez ślinę. Pani doktor zaleciła comiesięczne badania kontrolne.
W międzyczasie okazało się, że chłopiec chorował dodatkowo na bartonelozę zwaną inaczej chorobą kociego pazura, którą przenoszą… koty!
Pomimo długiej antybiotykoterapii stan zdrowia Maksa nie polepszył się, więc w sierpniu skierowano go do chematologa w trybie pilnym. Najbliższym punktem okazał się Szpital Dziecięcy w Olsztynie. Wizyta w przychodni była niewystarczająca, dlatego Pani doktor przeniosła Maksa na oddział szpitalny. Wnikliwe badania potwierdziły, że przeszedł wszystkie 3 choroby odzwierzęce. Dodatkowo zbadano przyobojczykowe węzły chłonne. Diagnoza była jednoznaczna: nowotwór.
- Specjaliści twierdzili, że na początku nie było choroby nowotworowej i dopiero później się pojawiła, ponieważ były objawy toksoplazmozy i mononukleozy – opowiada pani Beata.
Aby określić, jaki nowotwór zaatakował organizm Maksa, lekarze zlecili szereg badań: punkcję, biopsję, trypanobiopsję. Okazało się, że miał w całym organizmie olbrzymie, rozległe skupiska powiększonych węzłów chłonnych. Niektóre z nich mierzyły około 7 cm!
- Pani, która wykonywała USG Maksowi złapała się za głowę twierdząc, że nie wie nawet jak to opisać – wspomina pani Beata. Na wyniki badań czekaliśmy wyjątkowo długo, próbki wysyłano do wielu laboratoriów, ponieważ żaden diagnosta nie mógł uwierzyć w to co widzi.
Ostateczną diagnozę mama chłopca usłyszała w październiku. Maksa zaatakowały trzygłowy smok w postaci trzech białaczek jednocześnie: szpikowej, limfoblastycznej typu B i limfoblastycznej typu T. Białaczka szpikowa atakuje przede wszystkim szpik kostny. Pacjenci cierpiący na białaczkę limfoblastyczna typu B i typu T produkują zbyt wiele limfoblastów odpowiedzialnych za odporność, które dojrzewają poza układem szpiku kostnego.
Lekarze przepisali chłopcu leczenie sterydami, które w krótkim czasie przyczyniło się do zmniejszenia olbrzymich węzłów chłonnych. Dzięki temu możliwe było zastosowanie chemioterapii. Niestety, zdiagnozowane nowotwory okazały się oporne na leczenie, więc lekarze zalecili bardzo silną chemioterapię, dedykowaną ostrym białaczkom z grupą wysokiego ryzyka.– Intensywne leczenie pomagało w walce z chorobą, jednakże towarzyszyły mu częste bóle brzucha, których nie uśmierzył żaden dostępny środek przeciwbólowy – wspomina mama Maksa.– Najgorsza jest bezsilność i bezradność. Człowiek chce wziąć ten ból i cierpienie na siebie, ale niestety się nie da.
– Maks jest bardzo wrażliwym i emocjonalnym 12-letnim chłopcem mocno związany z mamą. Kiedy dowiedział się o chorobie bardzo mocno to przeżył.– Czasami pytał mnie „mamo, czy ja umrę?” – wzdycha pani Beata. – ciężko było ukryć przed nim prawdę, jest bardzo dociekliwy.
Nastolatek jest najmłodszy w rodzinie. Ma czwórkę kochającego rodzeństwa, które cały czas wspiera brata. Maks dzielnie znosi rozłąki z najbliższymi, a rodzina stara się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Święta oraz Sylwestra obchodzili w szpitalu.
– Ci wszyscy ludzie są niesamowici. Starają się umilić dzieciom pobyt w takim miejscu, przynosząc zabawki i prezenty. Często spędzają z nimi czas bawiąc się i śmiejąc. Raz nawet przyszedł Mikołaj, który grał na gitarze – opowiada z uśmiechem mama Maksa.
Dopiero po 6 miesiącach Maks mógł na krótko pojechać do domu. Tak dobrze się czuł z rodziną, że nie chciał wracać do szpitala. Niestety, nie było innego wyjścia. Białaczki okazały się opornena leczenie , więc specjaliści zalecili przeszczep szpiku.– Maks jest już po zabiegu. Dawcą został jego starszy brat z uwagi na dużą zgodność. To prawdziwe szczęście, że przeszczep został wykonany tak szybko! – wspomina Pani Beata.
Na szczęście Maks nie doznał uciążliwych skutków ubocznych przeszczepu. Lekarze zauważyli jedynie wysypkę (graft skórny) oraz minimalne krwotoczne zapalenie pęcherza, które zostało wykryte po badaniu moczu. Zanim dopadła chłopca choroba, cierpiał na lęki przed zaśnięciem, które po chorobie się nieco nasiliły. Pod koniec sierpnia Maks został wypisany ze szpitala. W październiku lekarze przeprowadzali punkcję oraz leczenie ochronnymi cytostatykami. To konieczne ze względu na silną chemioterapię, którą przeszedł.
–Co drugi tydzień stawia się w Przylądku na kontrolę. – Jestem szczęśliwa, że mój synek wrócił do domu. Było nam bardzo ciężko, ale dzięki pomocy psychologów oraz życzliwych rodziców nauczyłam się walczyć o swoje – podkreśla mama chłopca. – Zrozumiałam jak należy rozmawiać z synem o chorobie i jak mu pomóc. Mam nadzieję, że Maks ma te ciężkie choroby za sobą i nareszcie może cieszyć się życiem.
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław