Nasi Podopieczni

Rozłąka z rodziną, ukochanymi zwierzętami – dla Mieszka szpital stał się drugim domem - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Aug 25, 2022 1:47:00 PM

Mieszko Pilc z Kopańca jest małym wynalazcą o wielkim umyśle. Kiedy nie przeprowadza doświadczeń, jeździ na nartach, rysuje i układa klocki Lego. Od maja zmaga się z ostrą białaczką limfoblastyczną, w której pokonaniu wspiera go kochająca rodzina.

– Mieszko jest z naszej paczki najmłodszy. Ma dwóch starszych braci: 15-letniego Franciszka i 22-letniego Iwo, który jest już samodzielny i od dwóch lat studiuje oraz mieszka we Wrocławiu. Kiedy urodził się Mieszko, Iwo od początku nosił go na rękach, był zafascynowany braciszkiem i pomagał przy nim, na ile potrafił – przyznają rodzice: pani Monika i pan Radosław, którzy w Góry Izerskie przeprowadzili się z Warszawy.

Pomimo dużej różnicy wieku między braćmi wytworzyła się szczególna więź, zbudowana na dojrzałości starszego brata i poczuciu bezpieczeństwa młodszego.

Chorobę Mieszka mocno przeżywa również 15-letni Franek:

– Franio bardzo się o niego martwi i zadaje dużo pytań dotyczących stanu jego zdrowia – mówi pani Monika. – Diagnoza zbiegła się z jego egzaminami ósmoklasisty. Dla wszystkich było to bardzo stresujące. Zostałam więc przy nim do końca egzaminów. Następnie od razu pojechałam do Miesia, dzięki teściowej, która przybyła natychmiast, po tym, jak poprosiłam ją o pomoc – wspomina mama chłopca.

Od początku choroby bracia bardzo wspierają Mieszka oraz rodziców. Pan Radosław czuwa przy łóżku Mieszka na zmianę z żoną. Starają się wymieniać co tydzień. Od kiedy syn trafił do kliniki, widują się bardzo rzadko. Dopiero niedawno udało im się pobyć ze sobą dłużej. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy.

– Iwo zaproponował, że zostanie z Mieszkiem w klinice na cały weekend. W ten sposób choć na moment nas odciążył – wspomina pan Radosław. – Kupił też Mieszkowi konsolę Nintendo, na której bracia często grają razem.

Pani Monika dodaje:

– Chciałam uczestniczyć w wernisażu fotografii artystycznej, w którego przygotowaniu brałam udział jeszcze przed chorobą Mieszka. Dzięki Iwo mogłam pojawić się na wernisażu razem z mężem i złapać oddech.

Pomimo obowiązującego w klinice zakazu odwiedzin Mieszka i jego rodziców nieustannie wspierają i dopingują pozostali członkowie rodziny oraz przyjaciele. Przysyłają do „Przylądka” paczki dla chłopca, dzwonią i wyręczają państwa Pilc w załatwianiu różnych spraw i formalności. Dzięki czemu rodzice Mieszka mogą skupić się na walce z chorobą syna.

 

 

 

Kłopoty zdrowotne Mieszka zaczęły się w drugiej połowie maja, kiedy na zaproszenie mamy kolegi z przedszkola wziął udział w przejażdżce kamperem. Pan Radosław wspomina, że syn bardzo się cieszył na tę wycieczkę.

Niestety niedługo po wyjeździe zdarzył się mały wypadek na placu zabaw. Mieszka zepchnął z drabinki inny chłopczyk. Mama kolegi zdecydowała się więc przerwać wyprawę i wrócić do domu, ponieważ Mieszko po upadku ciągle płakał, skarżył się na bóle i chciał do rodziców.

Pierwsze oględziny po powrocie nie wykazały niczego niepokojącego. Jednak w nocy Mieszko nie mógł spać z bólu. Kiedy nad ranem pojawiła się u niego wysoka temperatura, rodzice postanowili wezwać karetkę.

– Pojechaliśmy na SOR do Jeleniej Góry – przypomina sobie pan Radosław. – Zostaliśmy na obserwacji. Pamiętam, że wszystko działo się bardzo szybko. Nie włożyłem nawet butów, pojechałem w kapciach…

Badania nie wykazały żadnych obrażeń wewnętrznych. Jednak wyniki morfologii okazały się bardzo złe. To zaniepokoiło lekarzy. Postanowili wysłać Mieszka do kliniki „Przylądek Nadziei” na dalsze badania.

– Lekarze nie powiedzieli nam, że u syna podejrzewają białaczkę. Kiedy jednak przewieziono nas do Wrocławia, do „Przylądka”, domyśliliśmy się, że sprawa wygląda poważnie – przyznaje pan Radosław.

W „Przylądku Nadziei” Mieszka poddano szczegółowym badaniom. Niestety obawy lekarzy z Jeleniej Góry potwierdziły się. Diagnoza? Ostra białaczka limfoblastyczna.

– Kiedy poznaliśmy diagnozę, byliśmy bardzo zaskoczeni. Będąc jeszcze na SOR-ze wierzyłem, że wszystko będzie dobrze. Potem miałem jeszcze nadzieję, że to pomyłka. Przyjaciele pocieszali nas i przytaczali własne historie błędnych diagnoz. Jednak w przypadku Mieszka wszystko okazało się bolesną prawdą – wspomina pan Radosław. – Pierwsza myśl po przyjeździe do „Przylądka”? O, jaki nowoczesny szpital! – dodaje.

 

Na miejscu synek państwa Pilc od razu został otoczony kompleksową opieką. Zaczęto od dostosowywania szpitalnego pokoju do potrzeb dziecka. Rodzice przywieźli ulubione pluszaki Mieszka, książki i puzzle. Na ścianach zawiesili obrazki, a pod sufitem przywiązali balon w kształcie dinozaura.

Pan Radosław i pani Monika często rozmawiają z synkiem o sytuacji, w jakiej się znalazł, a wraz z nim pozostali członkowie rodziny. Nie ukrywają przed Mieszkiem, że jest poważnie chory. A to, co się dzieje, starają mu się tłumaczyć w sposób adekwatny do jego wieku.

– Rozmowa w wychowywaniu dzieci jest, moim zdaniem, kluczowa. I bycie fair wobec nich. Dlatego, kiedy idę z Mieszkiem na zastrzyk, nie mówię mu, że nie będzie bolało, kiedy wiem, że będzie. Staram się go przygotować na to, że zaboli, ale przejdzie – tłumaczy tato.

Mama wspomina:

– Tylko podczas jednej biopsji miał jedenaście wkłuć i potem przez kilka dni nie mógł wyprostować nóg. Wciąż zmaga się z bolącym brzuszkiem czy wybroczynami.

 

 

Pan Radosław przyznaje, że pobyt w „Przylądku” pozwolił mu zbliżyć się do najmłodszego synka i wiele się od niego nauczyć, na przykład dziecięcego spojrzenia na świat i czerpania radości z małych, drobnych rzeczy. Mieszko nauczył tatę, żeby nie oglądać się za siebie, nie wybiegać za daleko w przyszłość, lecz skupiać się na tym, co tu i teraz.

Mieszko najbardziej lubi spędzać czas ze swoimi rodzicami, którzy wolne chwile przeznaczają na zwiedzanie okolicznych parków: Skowroniego i Południowego.

– Przez cały czerwiec Miesio poruszał się tylko na wózku inwalidzkim. Jak był mały, nosiliśmy go w chuście. Teraz musieliśmy zapoznać się z prowadzeniem wózka, tak specyficznego jak inwalidzki. Raz zdarzyło się, że synek zasłabł podczas spaceru. Wtedy wzięłam go na ręce i pobiegłam do kliniki – wspomina jedną z wycieczek pani Monika.

Od przeszło trzech miesięcy Mieszko przebywa w „Przylądku”. Dlatego cieszy go każde wyjście na zewnątrz stanowiące okazję do pooddychania świeżym powietrzem. Zdarza się, że na takich spacerach pyta tatę, czy koniecznie już muszą wracać do „domu”?

– Za pierwszym razem, kiedy syn powiedział na klinikę „dom”, mocno mnie to zaskoczyło. Jednak świadczy to o tym, że czuje się w niej dobrze – wyjaśnia ojciec chłopca.

 

Rodzice są zadowoleni z pomocy, jaką otrzymują w klinice. Jak zauważył pan Radosław, w „Przylądku” wszyscy szanują swoją prywatność, natomiast rodzice traktowani są przez personel medyczny jako integralna część procesu leczenia i zdrowienia dziecka. Dzięki czemu Mieszko nie musi tracić czasu i energii na oswajanie się z nowym miejscem i dostosowywanie się do nowych warunków. Może w pełni skupić się na leczeniu, mając u boku kochającą mamę, tatę i starsze rodzeństwo.

Ponadto rodzina może liczyć na pełne wsparcie psychologów i pedagogów z Zespołu Wsparcia Psychospołecznego, funkcjonującego w klinice z ramienia Fundacji „Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową”. Mieszka odwiedzają nie tylko pielęgniarki, lekarze czy psychologowie, lecz również animatorzy i wolontariusze Fundacji, z którymi spędza czas na nauce, grach i zabawach.

A jak przebiega leczenie naszego małego wojownika?

– Podczas pierwszych dawek chemii syn wymiotował, miał wahania nastroju i nie chciał jeść. Wypadły mu również włosy – opowiada pan Radosław.

Pani Monika wyjaśnia:

– Za 3 miesiące Miesio otrzyma kolejny pakiet chemii i sterydów. Jego organizm jest przemęczony. Lekarze mówią, że to po tej serii może wystąpić najwięcej skutków ubocznych, w tym problemy ze stawami. Liczymy się z tym, że od przyszłej chemii będziemy rehabilitować jego kończyny.

I na koniec dodaje:

– Ważne, że jako rodzina dajemy sobie nawzajem siłę.


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław