Nasi Podopieczni

Oktawian znokautuje raka - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Nov 8, 2017 9:21:00 AM

Oktawianka z bezpiecznych ramion mamy wyrwała choroba. Najgroźniejsza, jaką można sobie wyobrazić. Guz mózgu. Rak odebrał mu wszystko co znał i kochał, rzucił do świata w którym jest ból, rozpacz i łzy.

2017 rok zaczął się źle. Już od początku pięcioletni Oktawian Isein skarżył się na bóle brzuszka. Dokuczały mu wymioty. Ale mamę najbardziej martwiły nawracające bóle głowy. Kolejne badania nic nie pokazywały.

A jego główka bolała coraz bardziej. Niestety, lekarze, do których trafił synek lekceważyli jego dolegliwości i nie chcieli wypisać nam skierowania na bezpłatny rezonans magnetyczny. W końcu zdecydowałam się wykonać badanie prywatnie – wspomina mama chłopca, pani Edyta Dąbrowska.

 

 

Termin badania został wyznaczony na maj. Ale już w marcu sytuacja zmieniła się diametralnie. Do bólu głowy doszły omdlenia, zaburzenia równowagi. W końcu przyszedł dzień, w którym Oktawian czuł się tak źle, że jego mama wezwała karetkę. Na sygnale trafili do niedużego, powiatowego szpitala.

Tam po raz pierwszy zorientowałam się, jak poważna może być jego sytuacja. Gdy opisałam pani ordynator nasze problemy, lekarka załamała ręce i powiedziała tylko jedno zdanie, po którym ugięły mi się nogi : „Przecież on może mieć guza!” – opowiada pani Edyta.

 

Być może błyskawiczna reakcja lekarki uratowała życie małemu chłopcu. Oktawian od razu został przewieziony karetką do szpitala we Wrocławiu. Tego samego dnia miał tomograf komputerowy, który pokazał, że w jego główce tyka bomba – ogromny guz o wymiarach 3,5×3,5 cm. Wynik potwierdził się w kolejnych badaniach. Był 22 marca 2017 roku – dzień, w którym skończyło się beztroskie życie, a zaczęła dramatyczna walka. Dwa dni później lekarze już operowali chłopca.

Wszystko ruszyło tak szybko do przodu. Tak wiele się działo, musiałam błyskawicznie podejmować najtrudniejsze decyzje w życiu. Decyzje, od których zależało życie mojego dziecka – opowiada pani Edyta.

Musiała zaufać lekarzom i to zaufanie się opłaciło. Po wielu godzinach operacji, chirurg oznajmił, że udało się wyciąć całego guza. Nie było też przerzutów, więc pierwsza bitwa w długiej wojnie została wygrana. Teraz pozostało czekanie na wynik badania histopatologicznego guza i dobranie odpowiedniej chemioterapii, która miała dalej rozprawić się z rakiem. Wtedy do walki o życie chłopca włączyli się lekarze z Przylądka Nadziei.

 

Po dwóch tygodniach okazało się, że potwór, z którym zmaga się Oktawian to medulloblastoma.

– Lekarze przedstawili nam cały plan działania. Powiedzieli, że jest to nowotwór złośliwy, ale będziemy z nim walczyć. Zaplanowali całą serię agresywnej chemii, potem radioterapię i na koniec półroczne leczenie podtrzymujące – wylicza mama Oktawiana.

Na wiele miesięcy domem Oktawiana stał się Przylądek Nadziei, wrocławska klinika onkologii dziecięcej. Na początku chłopczyk nie mógł się odnaleźć w nowym, szpitalnym świecie. Był osowiały, zagubiony i nie chciał się bawić z dziećmi z oddziału. Ale stopniowo zaczął się coraz bardziej otwierać i przyzwyczajać do kliniki. Coraz dzielniej znosił całe leczenie. Dziś Oktawianek doskonale wie, na co jest chory. I jest w tej chorobie taki dorosły, taki dojrzały.

– Gdy tylko widzi, że ja mam słabszą chwilę, że zbiera mi się na łzy, pręży muskuły i mówi: „Mamuś, nie martw się, przecież my go rozwalimy!” Jest odważny i bardzo silny. I wierzę, że tych sił mu starczy do końca tej długiej walki – mówi ze łzami w oczach mama Oktawiana.

Chłopczyk sam zrozumiał, kim jest jego przeciwnik i zmobilizował się do ogromnego poświęcenia.

Do tego stopnia, że na co dzień jest niezwykle rozbrykany i wszędzie go pełno. Nie potrafi wysiedzieć w miejscu. I stała się rzecz niezwykła, bo podczas naświetlań zrozumiał, że musi wyleżeć bez ruchu przez kilkadziesiąt minut. Udało się i dzięki temu nie musiał być za każdym razem znieczulany – opowiada o swoim małym wielkim wojowniku, pani Edyta.

 

Przed chłopcem jeszcze bardzo długa droga do zdrowia i do normalności. Cały czas jeździ do Wrocławia na chemię, a gdy tylko uda mu się zakończyć chemioterapię, będzie musiał stale się kontrolować.

Wszystko po to, by ten potwór nigdy już nie powrócił. Jednak walka z chorobą, na którą cierpi mój synek jest nie tylko bardzo długa, ale też niezwykle kosztowna. Dlatego szukamy wszelkich sposobów, żeby zebrać pieniądze na całą terapię – tłumaczy pani Edyta.

W całym tym nieszczęściu, które na nich spadło, mają wokół siebie ludzi, którzy chcą pomagać Oktawiankowi. Charytatywne biegi, wielkie koncerty, loterie, aukcje i licytacje – ich znajomi i bliscy dwoją się i troją, żeby pomóc w zebraniu pieniędzy na leczenie tego uśmiechniętego pięciolatka. O pomoc nie waha się też prosić jego mama.

Tak, jak mój synek, muszę być odważna i prosić o pomoc ludzi o wielkich sercach. Dzięki nim nasze marzenia mogą się spełnić. Dzięki nim Oktawianek może pokonać raka na zawsze! – apeluje o wsparcie pani Edyta.

 


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław