Nasi Podopieczni

Sebuś podbija serca i pobije raka - Na Ratunek

Autor: Rafal | May 18, 2018 12:08:00 PM

Już dwa razy cudem wymknął się śmierci. Za pierwszym uratowała go czujność rodziców, bo gdyby nie oni, podstępny rak zabrałby im synka w ciągu kilku dni. Za drugim – błyskawiczna reakcja lekarzy, którzy w pełnym skupieniu i poświęceniu pomogli mu pokonać sepsę. To wszystko wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

Ma tylko trzy latka, a swoją niespożytą energią i niezwykłym tubalnym głosem wypełnia cały kliniczny oddział. Wszędzie go pełno, Zna się ze wszystkimi – każdy jest ciocią albo wujkiem. Pielęgniarki śmieją się, że jest szpitalnym policjantem, bo jak nikt pilnuje, żeby każde dziecko po zmianie opatrunku dostało swoją nalepkę dzielnego pacjenta. Żartują też, że na korytarzu zapada nienaturalna cisza, gdy maluch znika na krótki spacer do parku. Na rozmowy i pogaduszki potrafi naciągnąć nawet 16-latka, który, choć zamknięty we własnym świecie choroby, rozmawia z nim, jak z najlepszym kumplem. Taki jest mały Sebastian Witkowski, który w ciągu dwóch tygodni oswoił się z trudną, onkologiczną rzeczywistością, a szpital nazywa swoim nowym domkiem.

 

Sebastian urodził się w Irlandii. Tam też mieszkał ze swoimi rodzicami. Był pogodnym i wyjątkowo towarzyskim trzylatkiem, gdy jego zwykły, poukładany świat legł w gruzach.

Wszystko zaczęło się w lutym tego roku. Sebuś zaczął chorować. Najpierw wszyscy podejrzewali zwykła infekcję. Ponieważ po kilku dniach kaszel wciąż nie mijał, irlandzcy lekarze zaczęli przebąkiwać o zapaleniu płuc. Radiolog z tamtejszego szpitala na zdjęciu dopatrzył się jednak tylko zapalenia oskrzeli. Zaczęła się kuracja antybiotykami. Jednak i ona nie pomogła. Potem lekarze zaczęli leczyć u Sebastiana anginę. Po miesiącu stan chłopczyka był coraz gorszy. Był apatyczny, szybko się męczył, brakowało mu chęci do zabawy. Aż w końcu na jego klatce piersiowej pojawił się guz, a może opuchlizna, wielkości pięści dorosłego człowieka. Był 5 marca, gdy sprawy przybrały naprawdę niepokojący obrót.

 

Pojechaliśmy do szpitala, w którym spędziliśmy 9 godzin w kolejce. Sebastian miał dwa prześwietlenia, a mimo tego trzech lekarzy i radiolog uznali, że nie ma powodu, żeby zatrzymać go na oddziale. Uznali, że guz jest wynikiem urazu zewnętrznego i odesłali nas do domu

Wspomina pani Agnieszka Witkowska, mama Sebastiana.

Rodzice postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Natychmiast zaczęli szukać biletów lotniczych, żeby jak najszybciej przyjechać do Polski i tu zdiagnozować synka.

 

 

Już po dwóch dniach siedzieli w samolocie do Warszawy. Przez cały lot Sebastian zachowywał się bardzo nietypowo. Coraz ciężej oddychał i niemal całą podróż spędził na podłodze samolotu. Jak się potem okazało właśnie tam było mu łatwiej złapać oddech. Po wylądowaniu w stolicy, natychmiast ruszyli w trasę do rodzinnej Legnicy. Z minuty na minutę Sebuś tracił siły. Pojechali prosto na izbę przyjęć w tamtejszym szpitalu. W nocy prześwietlenie, rano USG. I wtedy czas się zatrzymał. Lekarz stwierdził, że w klatce piersiowej jest guz. Powiedział, że muszą jeszcze zrobić tomografię komputerową, żeby potwierdzić tę diagnozę, ale już zaczął wspominać o klinice kliniki onkologii dziecięcej we Wrocławiu.

Wszystko zawaliło mi się na głowę. Jedyne, co przechodziło mi przez myśl to, że moje dziecko umrze. Podczas badania tomografem, patrzyłam na miny lekarzy i wiedziałam, że stało się najgorsze. U synka stwierdzono guz nowotworowy

Opowiada ze łzami w oczach mama Sebusia.

Potem była już tylko podróż karetką do Przylądka Nadziei. Tam wszystko potoczyło się błyskawicznie. Badania krwi, narkoza, punkcja szpiku, wkłucie udowe. I wreszcie straszna diagnoza – chłoniak limfoblastyczny w trzecim stadium.

 

 

Guz miał 9,5x7x7 cm i zajmował niemal całą klatkę piersiową. Uciskał na najważniejsze naczynia krwionośne, dlatego Sebastian miał problemy z oddychaniem i spuchł na całej buźce. Chłopczyk dostał chemię „na ratunek”, która w tej chwili miała po prostu ocalić jego życie. Lekarze delikatnie wyjaśnili rodzicom, jak ciężka jest sytuacja ich synka. Okazało się, że gdyby Sebuś trafił pod ich opiekę kilka dni później, nie przeżyłby. Lekarze powiedzieli też, że to cud, że chłopczyk przetrwał lot samolotem. Zmiany ciśnienia podczas lotu i tak wielki guz w klatce piersiowej były zabójczym połączeniem.

Uratowało nas chyba tylko to, że polska lekarka w Irlandii przepisała nam na podróż wziewne leki rozszerzające oskrzela. Kazała je zażyć przed podróżą, żeby Sebusiowi lepiej się oddychało. To pozwoliło mu przeżyć …

Zawiesza głos pani Agnieszka.

Gdy lekarze w Przylądku Nadziei wygrali pierwszą batalię o życie chłopczyka, przedstawili rodzicom cały plan leczenia. Usłyszeli, że czekają ich dwa lata trudnej walki. Zaczęła się standardowa chemioterapia, która miała pokonać raka. Początki były bardzo trudne. Przez pierwsze dwa tygodnie Sebuś nie mógł się przyzwyczaić do nowej szpitalnej rzeczywistości. Krzyczał, płakał, potrafił nawet pogryźć mamę. Bał się każdej nowej osoby, która wchodziła do niego do sali, bo wiedział, że to wiąże się z kłuciem i badaniami.

 

 

Przełom przyszedł po trzech tygodniach, gdy Sebastianowi chirurdzy założyli centralne dojście przez które cały czas można podawać leki. Chłopczyk odzyskał swoją radość. Oswoił się ze szpitalem do tego stopnia, że nazywa go swoim domkiem. Po pierwszej, uderzeniowej dawce chemii, zmniejszył się też ogromny guz w jego klatce piersiowej. Chłopczyk zaczął normalnie oddychać i odzyskał chęć do zabawy i wygłupów.

Teraz jest go wszędzie pełno. Garnie się do dzieci i bez przerwy szuka towarzystwa. Nawet, gdy poszliśmy obejrzeć mieszkanie, które musimy wynająć niedaleko kliniki na czas walki z nowotworem, to złapał mnie za rękę i powiedział, żebyśmy już wracali do „tamtego domku”. Miał na myśli szpital

 Opowiada pani Agnieszka.

Wszystko powoli wracało na dobre tory. Sebastian przyjmował kolejne chemie i stopniowo nabierał sił. Ale walka z rakiem jest nieprzewidywalna. Gdy wydawałoby się, że teraz będzie już tylko z górki, przyszła sepsa. Zakażenie krwi.

Nagle Sebuś dostał drgawek, drastycznie skoczyło mu tętno. On tylko krzyczał „Mamusiu przytul mnie”! Nie wiedziałam, co się dzieje. I wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy w jak ciężkim stanie jest moje dziecko

Opowiada z płaczem mama Sebusia.

Lekarze zachowali spokój i zimną krew. Natychmiast podjęli walkę o życie chłopczyka i wygrali ją. Dopiero, gdy kryzys został zażegnany, wytłumaczyli mamie, jak poważne było zagrożenie.

Jestem im ogromnie wdzięczna za to, że po raz kolejny uratowali mi synka. Ale pozostał w nas ogromny strach o życie Sebusia. W nocy sprawdzam po kilka razy, czy oddycha, czy wszystko jest w porządku. Staram się nad nim czuwać bez przerwy. Choroba pokazała nam, że jest całkowicie nieprzewidywalna

opowiada mama Sebastiana.

 

Przed nimi jeszcze bardzo długa i pełna zakrętów droga. Walka z rakiem zawsze jest nierówna i okupiona wieloma problemami. Sebastiana czeka na razie jeszcze kilka miesięcy bardzo intensywnego leczenia szpitalnego. Potem półtorej roku terapii podtrzymującej. Wydarzyć może się wszystko, ale rodzice wierzą tylko w szczęśliwe zakończenie. Potrzebują tylko trochę wsparcia, żeby zorganizować sobie życie od nowa.

Jesteśmy w trakcie przeprowadzki do Polski. Zamykamy najważniejsze sprawy w Irlandii i  zaczynamy życie tutaj, blisko Przylądka Nadziei.– podkreśla mama uroczego trzylatka. – Staramy się myśleć, że może to wszystko, co nam się przydarzyło, miało jakiś głębszy sens. Wierzymy, że jesteśmy w dobrych rękach i że Sebuś, ze swoją pogodą ducha i ze swoją siłą, pokona raka.


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław