Nasi Podopieczni

Sebuś po raz drugi staje w onkologicznym ringu - Na Ratunek

Autor: Bartlomiej | Apr 23, 2018 12:09:00 PM

W oczach małego Sebastiana widać wiedzę i doświadczenie, jakiego nie powinno mieć sześcioletnie dziecko. Jest w nich strach, rezygnacja i tylko trochę buntu. Buntu przed tym wszystkim, co go czeka. Bo Sebastian staje właśnie po raz drugi do walki z rakiem.

Wszystko zaczęło się w Walentynki – dzień zakochanych, miłości i szczęścia. 14 lutego 2016 roku mama zauważyła na ciele Sebastiana siateczkę wybroczyn na skórze, na biodrach i nóżkach. Gdy po kilku dniach ślady nie zniknęły, poszła z synkiem do przychodni. Lekarka stwierdziła, że nie wystarczy samo skierowanie na morfologię i wysłała ich do szpitala na kompleksowe badania. W pierwszym szpitalu byli bardzo krótko. Tamtejsi lekarze już po pierwszych wynikach wysłali Sebastianka karetką do Przylądka Nadziei.

Ja nawet dokładnie nie wiedziałam, gdzie i po co jedziemy. Na wypisie nie było wpisanego ani podejrzenia, ani diagnozy. Jedynie dziwny kod. Natychmiast zadzwoniłam do koleżanki i poprosiłam, żeby mi sprawdziła w internecie, co on oznacza - Opowiada pani Renata Woźniak

- Oddzwoniła po kilku minutach i sama stwierdziła, że nie wie, jak ma mi to powiedzieć. To był kod oznaczający białaczkę limfoblastyczną… - Zawiesza głos pani Renata.

Lekarze z Przylądka, po punkcji, potwierdzili rozpoznanie. Dzień później ruszyła chemioterapia. W ten sposób zaczęła się ich batalia o zdrowie Sebastianka. On sam niewiele jeszcze rozumiał z tego, co się wokół niego dzieje. Rodzice wytłumaczyli mu tylko, że ma chorą krew i musi zostać na trochę w szpitalu. Nazwa „białaczka” nie padła ani razu. Ale już wtedy przekonali się, jak szybko dojrzewają dzieci chore na raka.

 

Kiedyś w telewizji leciała reklama, w której mała dziewczynka mówiła, że miała białaczkę. Na to Sebcio wyskoczył z łóżka i krzyknął, że to nie prawda, że ona ma białaczkę, to on choruje na tę chorobę i musi leżeć w szpitalu. Skąd wiedział? Gdzie usłyszał, z jakim potworem musi się zmagać? Nie mamy pojęcia - Opowiada pani Renata.

Ale mimo że Sebuś znał nazwę swojej choroby, to i tak nie do końca był świadomy ryzyka, zagrożenia i trudów leczenia.

Choć samą chemioterapię znosił niemal książkowo. Żaden cykl nie musiał być zmniejszony, żaden nie był przesunięty. Sebastian szedł jak burza. I mimo że w klinice spędził osiem długich miesięcy, to szybko przywykł do szpitalnego życia. Tylko końcówka intensywnej terapii klinicznej przyniosła powikłania. Zakończyła się chemioterapia podawana we wlewach i chłopiec był szykowany do wypisu do domu. Nagle zaczęła się wysoka gorączka i drgawki. Przez trzy dni nikt nie wiedział, co się dzieje. Chłopczyk trafił na oddział wzmożonego nadzoru i przeszedł wszystkie możliwe badania. One również nie pokazały, co mu dolega. Wszystko skończyło się tak samo szybko, jak się zaczęło i lekarze wypuścili Sebcia do domu.

 

 

To był koniec intensywnego szpitalnego leczenia, ale nie koniec walki z rakiem. Teraz Sebastiana czekała półtoraroczna chemioterapia podtrzymująca. Tabletki mógł łykać w domu, a do Przylądka przyjeżdżał tylko na regularne kontrole. Choć wszyscy wiedzieli, że przed nim jeszcze długa droga do zdrowia, to z dnia na dzień oddychali z większą ulgą. Byli przekonani, że jej najtrudniejszą i najbardziej wyboistą część mają już za sobą. Zaczęli się cieszyć drobnymi, codziennymi przyjemnościami. Sebastian wrócił nawet do zerówki. Cieszył się, że może bawić się z rówieśnikami i choroba powoli stawała się tylko złym wspomnieniem.

Pojechaliśmy nawet w tym czasie dwa razy nad morze. Czerpaliśmy z życia pełnymi garściami, bo wiedzieliśmy już jak ulotne potrafi być szczęście - Wspomina pani Renata.

W tym roku jeszcze nie zdążyli zarezerwować żadnych wakacji. Czekali na wyniki, które ostatecznie potwierdzą, że Sebcio pokonał raka. Czekali na nowy start.

Ostatnią tabletkę Sebcio wziął 18 lutego tego roku. Po świętach wielkanocnych miał zaplanowaną punkcję kończącą, która miała potwierdzić, że zwyciężył w walce z rakiem. Niestety życie napisało im zupełnie inny scenariusz.

 

 

Do Przylądka Nadziei przyjechali wcześniej – w Lany Poniedziałek. Sebastiana męczyły wymioty i silny ból głowy. Nie pomagały domowe sposoby.

W klinice usłyszeli słowo, którego rodzice dzieci walczących z rakiem boją się najbardziej – wznowa.

 

Nie tak miało być… – kręci głową mama Sebastiana. – Nawet formalnie nie zakończyliśmy pierwszego leczenia, bo zabrakło nam właśnie tej końcowej punkcji, gdy okazało się, że wszystko zaczyna się od początku.

Jest bardzo ciężko. Sebastian jest starszy od dwa lata. I znacznie bardziej świadomy wszystkiego, co go czeka. Jest z jednej strony zbuntowany i zły. Gniewa się na to, co mu się przydarzyło, a swoją złość często wyładowuje na mamie, która jest najbliżej. Ale jest też bardzo smutny. Nic go nie cieszy, nie chce się bawić. Wie, że spędzi w szpitalu najbliższe sześć, a może nawet dziewięć miesięcy.

Potem będzie musiał przejść przeszczep szpiku. Być może on da nam szansę na pełne pokonanie choroby - tłumaczy mama Sebastiana.

Ruszyły już poszukiwania dawcy szpiku. Przebadani zostali rodzice, ale lekarze sprawdzają też międzynarodowe bazy dawców szpiku. Wszystko po to, by znaleźć dla Sebastiana bliźniaka genetycznego, który mógłby uratować mu życie.

My sami zapisaliśmy się do bazy, ale wtedy nawet nie przypuszczaliśmy, jak szybko nasze dziecko będzie musiało skorzystać z takiej pomocy. Ale na razie przeszczep to kwestia przyszłości. Teraz żyjemy cotygodniowymi badaniami kontrolnymi, które mają pokazać, czy leczenie działa - Opowiada pani Renata.

 

 

Sebastian doskonale wie, z jakimi trudami leczenia będzie musiał się teraz zmierzyć. Zna wszystkie medyczne pojęcia i żongluje nimi tak sprawnie, jak personel medyczny. Ostatnio poskarżył się mamie, że nie chce mieć już dłużej wkłucia udowego do podawania leków i chciałby jak najszybciej mieć założonego broviaka.

Bo właśnie broviak da mu większą swobodę i pozwoli na więcej luzu nawet w zabawie na szpitalnym korytarzu. On to wie, ale czy taką wiedzę powinno mieć sześcioletnie dziecko? - Kręci głową pani Renata.

Cała rodzina trzyma mocno kciuki, że właśnie tak będzie. Starsze siostry Sebastiana tęsknią za nim okrutnie i z starają się znów odnaleźć w tej trudnej sytuacji.

- Bo gdy choruje dziecko, choruje cała rodzina. Na najstarszą córkę spadły wszystkie domowe obowiązki. Ale nikt nie narzeka. Najważniejsze, żeby Sebuś wyzdrowiał - Podkreśla mama chłopca.

 

 


Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław