Alan Witczak z Oleśnicy uwielbia być brany na ręce i przebywać wśród ludzi. Każdy może zostać towarzyszem jego zabaw. Najchętniej wystukuje melodie z telewizyjnych bajek na domowych miskach i garnkach. Kiedy tylko słyszy Jadą, jadą misie, wówczas porzuca swój muzyczny sprzęt i zasłuchany staje na baczność. Niebawem minie rok, odkąd chłopiec zachorował na hepatoblastomę i kilka tygodni, odkąd umarła jego mama.
– Alan urodził się wcześniakiem. Za nim już perfuzja jelita i operacja na przepuklinę. Ma także wędrujące jąderko, ale jest jeszcze zbyt wcześnie na zabieg. Czekam na ostateczną diagnozę – mówi tato chłopca, pan Wojciech, który po śmierci partnerki, pani Andżeliki, samotnie wychowuje syna.
Do momentu zdiagnozowania nowotworu, w związku z trudną sytuacją rodziców Alana, chłopiec przebywał we wrocławskim Domu Dziecka przy ulicy Parkowej. Pan Wojciech i pani Andżelika nie stracili jednak kontaktu z dzieckiem i regularnie odwiedzali chłopca, obiecując sobie, że jak tylko wszystko się ułoży, z powrotem zabiorą dziecko do siebie.
„Proszę przyjechać, syn ma coś z brzuszkiem”
Był 5 grudnia 2021 roku. Tuż przed Mikołajem pan Wojciech odebrał telefon. Okazało się, że dzwonili opiekunowie Alana z Domu Dziecka, którzy poinformowali, że syn trafił na SOR i powinni natychmiast przyjechać, ponieważ, jak to ujęli, „miał tkliwy brzuszek”. Po przybyciu na miejsce lekarze z SOR-u powiedzieli zszokowanym rodzicom, że to guz na wątrobie i mają od razu udać się do „Przylądka Nadziei”.
– Guz był tak duży, że było go widać na zewnątrz – wspomina tato Alana. – Miał prawie 9 centymetrów. Lekarz od razu powiedział, żeby szykować się na długi pobyt w klinice.
Pani Andżelika wróciła do Oleśnicy i naszykowała rzeczy dla Alana i pana Wojciecha, którzy od razu pojechali do „Przylądka” w celu dalszej diagnostyki.
Niestety na miejscu, po wykonaniu standardowych badań, potwierdziło się najgorsze. Diagnoza: hepatoblastoma, czyli nowotwór złośliwy wątroby.
– Przeżyliśmy totalne załamanie. Nikt się tego nie spodziewał. Jednak w „Przylądku” psychologowie szybko nastawili nas pozytywnie, na walkę, podając przykłady osób, które z tego wyszły. Uwierzyliśmy, że Alan też może pokonać chorobę – opowiada pan Wojciech.
I dodaje:
– Na wieść o chorobie Alana moi bliscy, rodzina Andżeliki – wszyscy pospieszyli z pomocą. Wsparcie zaoferowali przyjaciele i znajomi. Było dużo słów otuchy, również od przypadkowych osób, których wcześniej nie znaliśmy – wspomina tato dwulatka.
Pobyt w Domu Dziecka odcisnął na nim piętno
Zdecydowano, że chłopiec zostanie poddany chemioterapii. Pierwsze, lżejsze dawki chemii zniósł nad wyraz dobrze. Był tylko senny i osowiały. Założono mu też cewnik Broviaca, który po pewnym czasie jednak sobie wydrapał, stąd konieczne stało się założenie stałego portu. Dopiero po kolejnych, silniejszych dawkach chemii Alanowi zdarzyło się wymiotować. I kiedy zaczęły mu wypadać włosy lekarze polecili, aby je obciąć, co pozwoliłoby spowolnić ich utratę. Udało się.
– Jak to powiedział doktor Dobaczewski: „Alan ma bardzo silny organizm”. Po chemii guz zmniejszył się do zaledwie 2 centymetrów – z dumą opowiada pan Wojciech.
Jednocześnie w klinice zrobiono wszystko, żeby syn nabrał sił i zaczął lepiej funkcjonować, ponieważ pobyt w Domu Dziecka zostawił na nim ślad.
– Andżelika włożyła dużo pracy i wysiłku w to, żeby nauczyć Alana samodzielnego siedzenia, czy jedzenia. W Domu Dziecka nie przywiązywano do tego zbytniej uwagi – ocenia tato chłopca.
Operacja zakończyła się pełnym sukcesem
Obecnie Alan ma za sobą operację wycięcia guza, którą przeprowadzono w marcu br. w Gdańsku. Tamtejsi lekarze w porozumieniu z lekarzami z „Przylądka” wycięli chłopcu cały jeden płat wątroby, z drugiego natomiast wycięli dwucentymetrowy fragment. Operacja zakończyła się sukcesem, a chłopiec zaczął powoli wracać do zdrowia.
– Wątroba u dziecka regeneruje się dwa razy szybciej. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że u Alana również będzie tak samo – przyznaje tato.
Nagła śmierć pani Andżeliki mocno jednak utrudniła rodzinie powrót do normalności. Mimo licznych przeciwności losu pan Wojciech się nie poddaje i robi wszystko, żeby jak najlepiej zaopiekować się synem, którego już odebrał z Domu Dziecka.
– Regularnie, co dwa miesiące, jeżdżę z synem na kontrolę do „Przylądka”, gdzie Alan ma przeprowadzane badanie USG, robiony rezonans magnetyczny i morfologię krwi. Na tę chwilę wyniki są dobre, ale musimy poczekać jeszcze pięć długich lat, żeby syn mógł zostać uznany za ozdrowieńca – podsumowuje tato, nie tracąc nadziei.
Pomóż dzieciom chorym na raka
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław
- Płatności za pomocą: PayU, PayPal, Blik, kartą, przelewy online i tradycyjne
- Przekazanie 1% podatku – KRS 0000086210