Bartosz Nowiński z Miłkowic pod Legnicą jest zagorzałym fanem piłki nożnej. Lubi Leo Messiego, Roberta Lewandowskiego oraz grać w kolejne odsłony FIFY. Kiedy zachorował na ostrą białaczkę limfoblastyczną, stało się jasne, że ma do rozegrania najważniejszy mecz w życiu. Dziś w powrocie do zdrowia kibicują mu kochani rodzice, rodzeństwo oraz przyjaciele.
– Bartuś ma czworo rodzeństwa. 20-letniego brata Mateusza i trzy starsze siostry: Martę, Sylwię i Natalię. Cała rodzina bardzo go wspiera w tej trudnej sytuacji – przyznaje mama chłopca, pani Małgorzata.
Kiedy Bartosz urodził się z zespołem Downa, pani Małgorzata zrezygnowała z pracy w markecie i w pełni poświęciła się opiece nad synem i prowadzeniu domu. Od 6 września br. przebywa z nim również w „Przylądku”.
– To kochany i bardzo odważny chłopiec. Niczego się nie boi. W każdym otoczeniu czuje się bardzo dobrze, czym zjednuje sobie ludzi. Bo do każdego Bartuś podejdzie i z każdym chętnie porozmawia. Jednocześnie swoją miłość do świata przelewa również na zwierzęta. Bardzo je kocha, zwłaszcza naszego psa Majlo i kota Milkę – mówi mama.
Zaczęło się od wysokiej gorączki i wymiotów
Na początku lekarz rodzinny podejrzewał grypę jelitową. Kiedy rodzice z synkiem złożyli mu wizytę, już od prawie pięciu dni chłopiec wymiotował i gorączkował. Termometr stale wskazywał 38-39 stopni gorączki.
– Bartuś w dzień się normalnie bawił, lecz kiedy nadchodził wieczór, to gwałtownie opadał w sił. Kładł się do łóżka i drżał z zimna. Wtedy też pojawiała się gorączka – wspomina początki choroby pani Małgorzata.
Kiedy jednak przepisane leki nie pomogły i gorączki nie udało się zbić, rodzice postanowili udać się z chłopcem do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy. Na miejscu synowi państwa Nowińskich wykonano szereg badań: pobrano wymaz pod kątem zakażenia koronawirusem, wykonano badanie USG oraz pobrano krew. Dopiero to ostatnie badanie wykazało coś niepokojącego. Po otrzymaniu wyników morfologii krwi Bartosza skierowano do wrocławskiej kliniki „Przylądek Nadziei” w celu dalszej diagnostyki.
– W Legnicy lekarze domyślali się, co to może być, ale potrzebna była ostateczna diagnoza – przyznaje mama.
Po pobraniu szpiku potwierdziło się najgorsze
W klinice kontynuowano badania: prześwietlenie głowy, klatki piersiowej, badanie okulistyczne, badanie pod kątem tarczycy. Chłopcu pobrano również szpik. I to pobranie właśnie wykazało białaczkę.
– Kiedy usłyszeliśmy diagnozę, przeszliśmy straszne załamanie. Okropnie to wszystko na nas wpłynęło. Cała rodzina była w głębokim szoku i z miejsca zaoferowała pomoc – nie ukrywa pani Małgorzata.
Początki pobytu w klinice były trudne. Mama Bartosza miała wrażenie, że śni. Szybko jednak musiała się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Mąż, pan Jacek, pozostał w domu z pozostałymi dziećmi, pracuje i opiekuje się zwierzętami. W miarę możliwości stara się jednak wymieniać z żoną i na weekend przyjeżdżać do „Przylądka”, żeby choć trochę ją odciążyć.
– Odwiedza nas rodzina, brat Łukasz, siostry Bartusia. Słowa otuchy płyną również od koleżanek i kolegów ze szkoły. Nie zostaliśmy z tym sami – opowiada mama.
Chemię znosi już dobrze
Aktualnie chłopiec poddawany jest chemioterapii. Pierwszą dawkę otrzymał po tygodniu od przyjęcia do „Przylądka”. Czuł się po niej osłabiony i osowiały, nie miał również apetytu. Wypadły mu też włosy. Jednak z biegiem czasu kolejne dawki znosił coraz lepiej. Dziś jest w trakcie drugiej serii, z czterech zaplanowanych.
– Jeśli po drugiej serii wszystko będzie dobrze, będziemy mogli wrócić do domu na dwa tygodnie. Właśnie mijają dwa miesiące, odkąd się tu znaleźliśmy. Z niecierpliwością czekamy na wyniki i decyzję – podsumowuje pani Małgorzata.
Pomóż dzieciom chorym na raka
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław
- Płatności za pomocą: PayU, PayPal, Blik, kartą, przelewy online i tradycyjne
- Przekazanie 1% podatku – KRS 0000086210