Piętnastoletni Nazari Fedoruk z Ukrainy o tym, że ma nowotwór dowiedział się kilka tygodni przed wybuchem wojny. W dniu rosyjskiej inwazji przebywał w obwodowym szpitalu w Łucku, skąd został ewakuowany do Przylądka Nadziei we Wrocławiu. Nazari i mama Iwanna nie zabrali wiele ze sobą. W kraju została kochana rodzina i zwierzaki. Jednak nasz bohater nie został w chorobie sam. W Polsce otrzymał profesjonalną pomoc, dzięki której kontynuuje własną walkę o powrót do zdrowia.
Państwo Fedoruk pochodzą z Turzyska położonego w obwodzie wołyńskim, 70 kilometrów od Łucka. Mama nastolatka przed wojną pracowała jako księgowa, następnie w sklepie spożywczym. Teraz jednak towarzyszy synowi.
– To dobry, spokojny, choć małomówny chłopiec. Lubi szkołę i wszystkie przedmioty, o ile je rozumie – śmieje się pani Iwanna. – Jest fanem strzelanek. Teraz w szpitalu dużo gra na telefonie, ale przed chorobą grał choćby w siatkówkę – zapewnia.
Wyglądało to na zwykłą infekcję
Wszystko zaczęło się w grudniu ubiegłego roku. Najpierw Nazari chodził ciągle zakatarzony. Potem pojawiły się u niego chroniczne bóle gardła i kaszel. Nie pomagało branie tabletek na przeziębienie. Z każdym dniem czuł się coraz gorzej, miał problemy z oddychaniem, jednak swój stan ukrywał przed rodzicami, ponieważ nie chciał, aby się martwili. Kiedy pani Iwanna zauważyła u syna obrzęki pod oczami zdecydowała się pod koniec stycznia zabrać go do lekarza w rodzinnym Turzysku.
Na miejscu otrzymali skierowanie do obwodowego szpitala w Łucku, w którym nastolatkowi zrobiono szczegółowe badania, w tym morfologię krwi. Okazało się, że Nazari miał dużo wody w opłucnej. I że to nie jest zwykły wirus, lecz ostra białaczka szpikowa.
– Diagnoza była dosłownie jak uderzenie młotem – wspomina mama.
Ewakuacja w jeden dzień
Kiedy wybuchła wojna Nazari przebywał w szpitalu ledwie od dziewięciu dni. Do tego czasu otrzymał już pierwsze dawki chemii, po których nie czuł się jednak najlepiej. Bolały go kości i miał dużo nadżerek w jamie ustnej.
Pojawił się kolejny problem. Szpital nie posiadał schronu przeciwlotniczego.
– W piwnicy, do której nas przeniesiono było pełno bakterii i nie mieliśmy czym oddychać. Nie nadawała się na schron. Warunki w niej panujące zagrażały każdemu – opowiada mama nastolatka.
Wtedy pojawiła się możliwość ewakuacji do Polski. Do przejścia granicznego Dorohusk-Jagodzin zostali dowiezieni karetką. Samo przekroczenie granicy odbyło się bez problemu. Po stronie polskiej na panią Iwannę i jej syna czekała już druga karetka, która zawiozła ich prosto do Przylądka Nadziei we Wrocławiu. Ewakuacja zajęła jeden dzień.
– Nazari otrzymał kroplówkę i wyjechaliśmy z Łucka 2 marca o szóstej rano. Po niecałych dwudziestu czterech godzinach byliśmy na miejscu – mówi pani Iwanna.
W Ukrainie zostali ojciec nastolatka i mąż pani Iwanny – Sasza, siedemnastoletnia córka Nastia, starsza siostra Nazariego, przyjaciele oraz kochane zwierzaki: kot i pies Miś.
Po negatywnym wyniku testu na obecność koronawirusa państwo Fedoruk zostali przyjęci do kliniki, po czym naszemu bohaterowi zrobiono punkcję i badanie tomografem.
Podwójna walka
Dziś Ukraińcy walczą nie tylko z rosyjską armią. Przykładem jest Nazari, który dzielnie walczy z białaczką. W tej chwili ma za sobą połowę pierwszego protokołu. Czuje się też lepiej, choć dokuczają mu częste zmiany nastroju. Ma też mniejszy apetyt.
Kiedy nastolatek skończy przyjmować pierwszy protokół, wówczas zostanie mu zrobiona punkcja, której wyniki pozwolą odpowiedzieć na zasadnicze pytanie – co dalej.
Trzymamy więc mocno kciuki za wyniki Nazariego i za całą jego dzielną rodzinę.
Pomóż dzieciom chorym na raka
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław
- Płatności za pomocą: PayU, PayPal, Blik, kartą, przelewy online i tradycyjne
- Przekazanie 1% podatku – KRS 0000086210