Dwumiesięczny Wojtuś to prawdziwy wojownik. Mimo wielu komplikacji, udało mu się przyjść na nasz świat. I kiedy wszyscy myśleli, że to koniec problemów, po kilku tygodniach okazało się, że maluszek ma w brzuszku ogromnego guza złośliwego – neuroblastomę IV stopnia. Teraz chłopczyk walczy
o zdrowie i o życie. A robi to wyjątkowo dzielnie.
Wojtuś Oszywa urodził się 8 kwietnia 2020 roku w Nysie. Jest bardzo wyczekiwanym dzieckiem. Pani Alicja – mama maluszka,
w trakcie ciąży zrobiła szereg badań: m.in. genetycznych, aby mieć pewność, że jej synek będzie zdrowy. Wyniki nie budziły zastrzeżeń. Wojtuś nie mógł przyjść na świat samodzielnie, ponieważ jego rączki i nóżki oplecione były pępowiną. Lekarze wykonali cesarskie cięcie i wydawać się mogło, że to koniec strachu o życie o noworodka.
Jak każdy noworodek, po kilku tygodniach powinien przejść standardową kontrolę. Jednakże z uwagi na pandemię, wszystkie kontrole zostały wstrzymane.
Duży brzuszek – duży problem
Do 3 tygodnia życia Wojtusia wszystko przebiegało dobrze. Jednak zaniepokoił mamę powiększony brzuszek synka.
– Zmartwił mnie stan Wojtka, więc skontaktowałam się z naszym pediatrą w celu przeprowadzenia porady. Z uwagi na pandemię wizyty
w oddziale nie wchodziły w grę – opowiada pani Alicja. – Wysłałam więc lekarzowi zdjęcie brzuszka synka i powiedziałam, że powiększył się zaledwie w dwa dni i jest bardzo twardy. Pediatra powiedział, że nie widzi potrzeby, aby go obejrzeć i zalecił poczekać jakieś dwa tygodnie, uspokajając nas, że czasami tak bywa, kiedy dziecko przyjmuje mleko modyfikowane i że układ trawienny musi się przyzwyczaić.
Widząc, że brzuszek maluszka się powiększa i pojawiły się na nim żyłki, rodzice stwierdzili, że nie będą czekać do szczepień i po dwóch tygodniach postanowili udać się na prywatną wizytę do pediatry.
– Lekarz na szczęście nas przyjął. Zobaczył Wojtusia, jego brzuszek
i stwierdził, że trzeba poczekać – opowiada mama maluszka. – Miałam złe przeczucie, więc zaproponowałam pediatrze, aby wypisał nam skierowanie na badania USG. Lekarz wziął mnie za przewrażliwioną mamę i powiedział, że żadne badania nie są jeszcze wskazane. Aby nas uspokoić, dał nam numer telefonu do osoby, która wykonuje USG.
Rodzice wykonali wiele badań, w tym badanie moczu i kiedy w końcu udało się przyjąć Wojtusia na wizytę do swojego pediatry, ten od razu skierował go na USG jamy brzusznej. Okazało się, że wątroba oraz wiele organów jest bardzo powiększona i jest podejrzenie guza.
– Pediatra od razu skierował nas na oddział i jak tylko Pani ordynator zobaczyła powiększony brzuszek synka, momentalnie uruchomiła wszystkie procedury – wspomina pani Alicja. Skontaktowała się również
z profesor Kazanowską, żeby jak najszybciej skierować nas do Przylądka Nadziei.
Olbrzymi guz w nadnerczu
Wojtuś trafił do Przylądka Nadziei 13 maja, gdzie od razu przeszedł tomografię komputerową. Okazało się, że w jamie brzusznej, na wysokości nadnercza znajduje się olbrzymi guz o wymiarach 9 × 10 cm. Diagnoza była jedna: neuroblastoma IV stopnia.
– Synek jest w poważnym stanie. Guz jest rozsiany po całym brzuszku, jego organy są mocno powiększone i przesunięte – mówi mama Wojtusia. – Do tego miał silną anemię, ale na szczęście po 5 przetoczeniach krwi, morfologia się poprawiła.
Chłopiec miał mieć pobrany wycinek guza, aby specjaliści mogli go dokładnie zbadać, jednak niestety nie doszło do zabiegu.
– Kiedy Wojtuś był szykowany do operacji, przyszedł pan profesor wraz
z anastazjologiem, którzy powiedzieli, że nie mogą pobrać wycinka, ponieważ stan synka jest bardzo ciężki – wspomina pani Alicja. – Jeżeli doszłoby do zabiegu, mój maluszek skończyłby na respiratorze, albo
w najgorszym przypadku, nie przeżyłby operacji.
Walka o życie
Wojtek ma za sobą dwie chemioterapie. Za kilka dni czeka go trzeci cykl, a niebawem ma mieć przeprowadzane badania (w tym tomografię komputerową), które pokażą, czy terapia przyniosła oczekiwany efekt. Jeżeli guzki się zmniejszą, chłopca czeka radioterapia, autoprzeszczep i immunoterapia.
Maluszek jest bardzo energiczny, wesoły i kontaktowy. Uwielbia towarzystwo i dużo się śmieje. Dzielnie znosi chemioterapię i całe leczenie.
– Zmniejszył mu się troszkę apetyt i jest bardziej senny – mówi mama chłopczyka. – Widać, że boli go brzuszek, a do tego zaczęły się kolki, więc momentami troszkę płacze.
Od kilku tygodni maluszek przebywa w Przylądku Nadziei. Z uwagi na pandemię i wysokie zagrożenie zarażenia się koronawirusem, wszyscy pacjenci, w tym Wojtuś, nie mogą opuszczać sal.
– Cały czas siedzimy w swojej sali. Bardzo tęsknimy na naszą rodzinką, szczególnie za Anią, trzyletnią córeczką, która bardzo przeżywa rozłąkę
– opowiada pani Alicja. – Na szczęście nie jesteśmy sami. Wspaniali wolontariusze robią nam zakupy spożywcze.
Rodzice wzięli sprawę w swoje ręce i uruchomili zbiórkę na leczenie Wojtusia za pośrednictwem siepomaga.pl. Każdy grosz jest na wagę złota, a prawdopodobnie za jakiś czas będzie ich potrzeba naprawdę dużo.
Mocno trzymamy kciuki za Wojtusia. Mamy nadzieję, że szybko upora się z chorobą. Bo czeka go piękne życie!
Pomóż dzieciom chorym na raka
Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław
- Płatności za pomocą: PayU, PayPal, Blik, kartą, przelewy online i tradycyjne
- Przekazanie 1% podatku – KRS 0000086210