Pomagam i wpłacam

Marta walczy z chorobą, która zaklina ludzi w kamień

10 października 2017

Martusia miała tylko 13 lat, gdy po raz pierwszy stanęła do walki o swoje życie. Była Wielkanoc, święto budzącego się życia, gdy jej rodzice usłyszeli, że dziewczynka może umrzeć. To wtedy zachorowała na białaczkę wysokiego ryzyka. Tak zaczęła się jej walka o życie i zdrowie, która trwa do dziś.

Każdy rodzic, którego dziecko choruje na raka, doskonale pamięta chwilę, w której zmienił się świat. Chwilę, w której życie rodziny najpierw się zatrzymało, a potem ruszyło pędem w walce o zdrowie. Marta Michalczewska diagnozę otrzymała tuż przed Wielkanocą – świętem radości, symbolem odradzającego się życia. A wszystko zaczęło się tak zwyczajnie. Dziewczynka od jakiegoś czasu źle się czuła. Było jej słabo, bolał ją brzuch, miała zawroty głowy. Wszyscy zrzucali to na karb dojrzewania. Przecież wiele nastolatków uskarża się na różne drobne dolegliwości. Tłumaczenie często jest jedno – bóle wzrostowe. Ale jej mamie nie dawało to spokoju. Poszła z córką na badania krwi. To miała być tylko formalność.

Wieczorem, po otrzymaniu wyników z laboratorium, pędziliśmy karetką na oddział onkologii i hematologii dziecięcej – wspomina mama Marty, pani Monika. Diagnozę poznali już następnego dnia. Ostra białaczka limfoblastyczna. Dziewczynka błyskawicznie dostała pierwszą chemię. Niestety, już po dwóch tygodniach okazało się, że jej organizm nie reaguje na leczenie. Lekarze uznali, że jedynie przeszczep szpiku może uratować jej życie.

Przeszczep i nowe życie

W całym tym nieszczęściu pojawiła się iskierka nadziei. Po szczegółowych badaniach okazało się, że dawcą szpiku dla Marty może być jej brat. Mieli stuprocentową zgodność genetyczną. W styczniu 2015 roku dziewczynka przeszła transplantację. Wszyscy wierzyli, że to już koniec koszmaru. Że teraz Marta zacznie wracać do zdrowia i cieszyć się życiem. Przez pierwszy miesiąc po zabiegu wszystko było w normie. Marta powoli odzyskiwała siły po megachemioterapii i cieszyła się, że najgorsze ma już za sobą. Niestety. Po czterech tygodniach zaczęły się komplikacje. Zachorowała na mononukleozę, dopadł ją wirus cytomegalii, a nowy szpik nie chciał podjąć pracy. Problemy zaczęły narastać lawinowo.

W kącikach oczu pojawiły się dziwne plamki. Wkrótce przebarwienia wystąpiły na całym ciele. Skóra zrobiła się gruba, twarda. Zaczęła pękać, boleć. Po niemal 10 miesiącach lekarze potwierdzili, że u Marty doszło do przewlekłego odrzutu przeszczepu – wspomina pani Monika. U Marty choroba przeszczep przeciw gospodarzowi przybrała postać skórną, bardzo ciężką. Na całym ciele robią  jej się przebarwienia, zgrubienia, które potem sztywnieją i tworzy się tak zwana twardzina. Skóra staje się bardzo twarda i nieruchoma. Niestety, to jest dopiero początek problemów. Twardzina atakuje – oprócz skóry – także narządy wewnętrzne. Zmiany pojawiają się też na nerkach, w płucach, sercu.

Choroba, która zmienia w kamień

Choroba, na którą cierpli Marta, to nie jest wyłącznie problem estetyczny.

Skóra twardnieje i zaczyna przypominać pancerz. Jest tak sztywna, że można w nią pukać… – zawiesza głos pani Monika. – Mówi się, że to choroba, która zamienia ludzi w kamień. Nieleczona prowadzi do powolnej śmierci.

Marta na początku była leczona sterydami. Terapia trwała aż 7 miesięcy, ale poza bardzo poważnymi skutkami ubocznymi, nie przyniosła żadnej poprawy. To dlatego w ubiegłym roku lekarze z Przylądka Nadziei zdecydowali się wdrożyć leczenie metodą fotoferez pozaustrojowych. Ta innowacyjna procedura przypomina trochę dializę. Polega ona na wyizolowaniu z krwi leukocytów, naświetleniu ich i wprowadzeniu takiej naprawionej krwi z powrotem do organizmu. To bardzo kosztowne zabiegi, które nie są refundowane przez NFZ. Ale dla Marty to jedyna szansa na powrót do zdrowia i normalności.

Szybko zauważyliśmy poprawę. Już po kilku zabiegach, skóra córki zrobiła się bledsza i zmiękła. Poza tym ta metoda nie ma żadnych skutków ubocznych! A Marta, mimo że wciąż się leczy, mogła nawet wrócić do szkoły – opowiada z nadzieją mama dziewczyny.

Leczenie idzie do przodu bardzo małymi kroczkami, ale najważniejsze, że stopniowo widać poprawę. Rodzice nie chcą nawet myśleć, co mogłoby się stać, gdyby terapia została przerwana.

Nie zadajemy sobie takich pytań, bo wtedy przychodzi wielki strach i wspomnienie tego, przez co przeszła Martusia. Jest wspaniałą, dzielną, mądrą i silną dziewczynką, która tak dużo przeżyła. Wiem, że na przeszkodzie w wyścigu o zdrowie nie mogą jej stanąć pieniądze. Dlatego zrobimy wszystko, żeby pomóc jej wrócić do normalnego życia – deklaruje mama dziewczynki.

 

Pomóż dzieciom chorym na raka!

Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław

Pomaganie jest tak proste!

Masz realny wpływ na życie naszych podopiecznych!
Przylądek Nadziei wpłaty

50zł

Wpłacam

100zł

Wpłacam

Wpłata od serca

Wpłacam

Dzięki Tobie możemy działać!