Pomagam i wpłacam

Oli, co raka się nie boi

2 lutego 2017

Rodzice dzieci, które walczą z rakiem mają w głowie wiele ważnych dat. Pamiętają o datach trudnych badań, o tym, kiedy stawić się do szpitala, o odbiorze wyników. Liczą w głowach dni, w których zacznie się chemioterapia, ile czasu im zostało do przeszczepu. I zawsze odliczają rocznice. Rocznice diagnozy, pierwszej chemii i pierwszej operacji. Tak też jest z rodzicami Oliviera, którym na zawsze wyryła się w pamięć data, o której woleliby zapomnieć.

18 listopada 2014 roku. To wtedy rodzice Oliviera Huka usłyszeli, że w ciałku ich maleńkiego synka zamieszkał nowotwór – złośliwa i bardzo groźna NEUROBLASTOMA. Wtedy ta dziwna nazwa nie mówiła im nic. A dziś widzą o niej dużo….za dużo. Wtedy nie wiedzieli z jakim potworem przyjdzie im się zmierzyć. Bo rak był już praktycznie wszędzie.
A wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Olinek bardzo źle się czuł, bolały go kości, nie mógł ruszać szyją, przestał chodzić. Zaczęli chodzić od lekarza, do lekarza.
Oli był diagnozowany prawie dwa miesiące. Cztery razy leżał na chirurgii, kilka razy miał robione USG, prześwietlenia, ale nic nie wykazały. A miał coraz gorsze wyniki – wspomina pani Magda Adasiak, mama chłopca. – W końcu sama poprosiłam o skierowanie na onkologię. Czułam, że dzieje się coś bardzo złego.

Rak, którego nie było widać

Jej najgorsze przypuszczenia się potwierdziły. Lekarze zrobili punkcję szpiku, która pokazała, że jest on zaatakowany przez komórki nowotworowe. Wtedy było już wiadomo, że to rak. Ale lekarze wciąż nie widzieli guza. Na USG było czysto, dopiero tomografia pokazała, że Olinek ma zajęte przez nowotwór wszystkie węzły chłonne, kręgosłup, a w brzuszku dwa ogromne guzy. Kolejne, bardzo specjalistyczne badanie i kolejna straszliwa informacja: rak rozpanoszył się w żebrach, w obu oczodołach, w kościach skroniowych, podstawie czaszki, potylicy, szczęce, żuchwie, kości ramieniowej, całej miednicy, dwóch kościach udowych i piszczelowych. Za dużo tego na malutkiego, radosnego trzylatka. Za dużo dla rodziców, którzy po takiej wiadomości nie wiedzieli, co się wydarzy nie tylko za tydzień, za miesiąc. Oni nie wiedzieli, co będzie następnego dnia. Jednego tylko byli pewni. Tego, że będą walczyć ze wszystkich sił.
Zaczęły się długie miesiące, podczas których drugim domem Oliviera stała się klinika onkologii dziecięcej. Bywały dni, a nawet całe tygodnie, podczas których Oli nie mógł opuszczać swojej szpitalnej sali i nawet spacer po korytarzu był dla niego wyzwaniem. Każdego dnia był poddawany bolesnym zabiegom i godzinami musiał leżeć w łóżku, czekając aż skończy się podawanie chemii w kroplówce.

Droga szansa na życie

Niestety, nawet za takie poświęcenie nie przyszła upragniona nagroda – zdrowie. Szybko okazało się, że chemia spustoszyła maleńkie ciałko, a nowotwór cały czas nie dawał za wygraną. Rodzice usłyszeli to, czego usłyszeć nie chcieli – według żargonu medycznego Oli „wypadł z protokołu”. Oznacza to, że chłopczyk nie miał szans na ostatni etap leczenia, jakim jest immunoterapia ANTY GD2 w Polsce. Szansa na życie i zdrowie czekała we Włoszech. Czekała za 160 tysięcy złotych.
Rodzice bali się tego od początku.
– Straszne jest uczucie, że życie twojego dziecka zależy od pieniędzy. Od ogromnych pieniędzy, które są poza zasięgiem zwykłego człowieka – płacze pani Magda. – A on już tak wiele rozumie. Jest nad wyraz dojrzały i widzi chwile, w których usuwa nam się grunt pod nogami. Patrzy na nas tak poważnie, jakby wiedział, że jego życie cały czas wisi na włosku. To spojrzenie, z którym żaden rodzic nie chciałby się zmierzyć – dodaje mama ze smutkiem.
Bo Oli dorósł i zmężniał przez swoją chorobę. Wiele rozumie, ale przecież wciąż jest tylko wesołym pięciolatkiem. Jego odwagę i siłę widać każdego dnia.

Fundacja rusza z pomocą

Z pomocą małemu Oliverowi przyszła Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, która opłaciła kosztową terapię we Włoszech i koszty pobytu w Genui. Dla Oliviera zagraniczne leczenie było jedyną szansą. Nie miał szans na kurację w Polsce, czekać też nie mógł, cały czas miał aktywne zmiany. Drogie leczenie zakończyło się we wrześniu 2016 roku. Potem pozostało rodzicom uzbroić się w cierpliwość. Kiedy trzy miesiące później pojechali na kontrolę okazało się, że chłopiec jest zdrowy. Usłyszeli upragnione słowa. Dziś powoli wracają do normalności. Ale cały czas potrzebują środków na rehabilitację dziecka i na kosztowne wyjazdy za granicę na kontrolne badania.

 

Pomóż dzieciom chorym na raka!

Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” Ślężna 114s/1, 53-111 Wrocław

 

 

Pomaganie jest tak proste!

Masz realny wpływ na życie naszych podopiecznych!
Przylądek Nadziei wpłaty

50zł

Wpłacam

100zł

Wpłacam

Wpłata od serca

Wpłacam

Dzięki Tobie możemy działać!